Uchiha i Konoha. Zamknij na klucz to, co naprawdę myślisz.
Blog Modern Konoha by Jikukan Ido,
o rodzeństwie Uchiha, oraz ich przygodach.

Kontakt : jikukan.ido@gmail

sobota, 16 maja 2015

Rozdział 16 - Wątpliwości

     Leżałem na piasku, niecałe pięć metrów od brzegu morza, bez płaszcza i maski, które leżały obok, na skale. Bawiłem się muszelkami, układając je w różne wzory, raz na jakiś czas patrząc w stronę morza, na słońce chylące się ku zachodowi. Rozmyślałem.
     Minęło już pół godziny, zdążyłem w tym czasie zbudować własną Sunę, miniaturową Wioskę Ukrytą w Piasku, która poza nazwą, surowcem użytym do budowy i okolicą nie miała nic wspólnego z pierwowzorem. Gdy chciałem zniszczyć swoje dzieło, zauważyłem wychodzącą z morza Namidę, ubraną w płaszcz barwy błękitnej, który osłaniał jej ciało przed zimnem. Oszustka. Bycie Houzukim pozwala zamieniać ciało w wodę... ale to, że ubrania jej nie zmokły, jest po prostu niesprawiedliwe. Choć z drugiej strony... Nie, to niesprawiedliwe i kropka.
     Uśmiechnąłem się, ciesząc się tym, że po tak długim czasie udało się jej w końcu znaleźć dla siebie odpowiednie ubrania i opuścić bazę. Z Suzume poszłoby szybciej i efekt byłby lepszy, ale... chciałem jak najdłużej utrzymać swoją chłodną postawę, a przy niej bym tego nie potrafił. Skończyłoby się tak jak ostatnio. Ona miała na mnie zdecydowanie negatywny wpływ. Przy niej zachowywałem się... dziwnie. Może to było parę lat temu, ale... nie chciałbym ryzykować, że znowu coś zawalę.
     Zarzuciłem na siebie płaszcz, schowałem maskę do największej z wewnętrznych kieszeni i ruszyłem w kierunku Houzuki Namidy. Gdy stałem już obok niej, rozpoczęliśmy rozmowę, idąc w kierunku stolicy. Plaża, na której się znajdowaliśmy, była na tyle blisko naszego celu, że w ciągu pół godziny, biegnąc, powinniśmy tam dotrzeć. Przed jej opuszczeniem postanowiliśmy jednak nie biec, tylko przez dziesięć minut iść spokojnym tempem, omawiając kilka spraw. Między innymi potwierdziłem jutrzejszą akcję, jednocześnie twierdząc, że to ostatnia, w której posuniemy się do pacyfikowania także ludności niewinnej i dodając, że będzie to pewnego rodzaju selekcja.
(Nie wyjaśniłem jej, na czym dokładnie ma polegać owa selekcja, poinformowałem jednak, że członkowie Wise, poza mną i Hidanem, nie wezmą udziału w akcji i dodałem, by z Ashita zgłosili się tylko ochotnicy). Wykreśliłem zatem z listy celów trzy miasta, decydując jednocześnie o konieczności zniszczenia jeszcze jednego, tym razem takiego, którego ludność stanowili sami zbiegli shinobi i ich poplecznicy.
     W obecnym świecie było kilka takich osad, opanowanych przez zdrajców wiosek i współpracujących tylko z tymi, którzy płacili więcej, bez względu na to, jakie było zadanie.
Legalne władze wysyłały do takich miejsc przedstawicieli ANBU, którzy mieli za zadanie kogoś wyeliminować (czyli ,,uciszyć", jak to ładnie w papierkach widniało), lub szpiegować, donosząc o klientach takich osad. Żadna wioska nie odważyła się jednak formalnie wysłać oddziały shinobi, by spacyfikować, lub przejąć zdrajców, bojąc się większych strat w ludziach oraz - co ważniejsze - utraty wizerunku. Dlatego właśnie ojciec, który, obok Uzumakiego-san i Nara-sama, miał dostęp do wszelkich tajnych informacji (idiotyzm, ja bym mu na tyle nie zaufał - nie warto), zlecił mi zająć się tym, przy pomocy Wise i Ashita, a potem Kiri, jeżeli podjąłbym decyzję o ocaleniu wioski - jak zresztą zrobiłem. Miałem wybór, Uchiha Sasuke dobrze wiedział o wojskach, nad którymi przekazał mi władzę i o pierwszym rozkazie - przejęciu Kiri. Mogłem użyć ich, postanowiłem jednak inaczej, wybierając o wiele ciekawszą alternatywę od takiej - atakujemy znienacka wioskę, zabijamy sporą liczbę ludności, zostają nieliczni, przejmujemy władzę dzięki wykorzystaniu Pana Feudalnego i Rady Starszych. Ominąłem dwa podpunkty, dzięki czemu ocaliłem kilka dobrych klanów przed zagładą, zyskując dodatkowe pionki. Po zastanowieniu się twierdzę, że i tak się pośpieszyłem. Można było zgodzić się na ślub, tak pewnie straciłem zaufanie Hanami... Gdyby miała odbyć się ceremonia, może początkowo było by to problematyczne, lecz to księżniczka, ślub bez miłości wśród wyższych sfer jest czymś normalnym. Zawsze mam też Koto Amatsukami, gdyby w ciągu kilku kolejnych lat nie zakochała się we mnie... Trzeba będzie przemyśleć wady i zalety ślubu z nią.
     Wracając do motywu nielegalnych osad... Nie zamierzałem przebierać w środkach, ani litować się nad ludnością takich wiosek (gdybym się znalazł na ich liście, pewnie by się nade mną też nie litowali) - planowałem serię akcji, pod dowództwem moim i Namidy, a następnie tylko Namidy, które oczyszczą świat z tego typu miejsc. Jeżeli sytuacja by tego wymagała, byłem gotów udać się do takiej osady z jednym partnerem - koniecznie medykiem - i zniszczyć ją od środka. Wsparcia medyka potrzebowałem tylko dlatego, że mdlałem po wykonaniu mojej najbardziej destrukcyjnej techniki i powstawała konieczność zaopiekowania się moim ciałem, do czego zaliczała się także potrzeba użycia na mnie medycznego ninjutsu. 
     Niestety, gwałtowny wyciek chakry nie zaliczał się do bezpiecznych rzeczy. Każdy znawca sztuki shinobi stwierdziłby po prostu, że moja najpotężniejsza technika, Katon: Bakuhatsu no Jutsu,
nie była wyrazem wyrafinowania lub kontroli chakry, z czego byłem znany, tylko balansowaniem na granicy życia i śmierci, pokazem słabości, braku zdolności kontrolowania energii. I rzeczywiście, była ona reliktem dawnego mnie, udoskonalonym dzięki zwiększeniu ilości chakry magazynowanej w moim ciele. Nie był to jednak niezamierzony wyciek, który zdarzał mi się kiedyś na treningach z bratem, lecz całkiem zamierzony - ogień istniał w końcu po to, by spalał wszystko na swojej drodze. Całkowite zniszczenie, spopielenie terytorium o powierzchni trzynastu kilometrów kwadratowych w zaledwie dziesięć sekund było techniką, której nie powstydziłby się żaden szanujący siebie shinobi.

     Jeżeli posiada się jakieś wady, dobrze zamienić je w asy w rękawie. A gdy posiada się wiele zalet, łatwiej wyszukać swoje słabe strony.

Moją jest brak cierpliwości.

     Stolica Kraju Wody była zwyczajnym, nudnym miastem. Wewnątrz wysokich na dziesięć metrów kamiennych murów mieściły się pojedyncze drapacze chmur, otoczone przez niższe kamienice;
 ulice były betonowe, przystosowane do jazdy samochodami po ich nawierzchni. W mieście było wiele sklepów i jeden park - jak na złość, dostęp do niego mieli nieliczni, gdyż mieścił się on na terenie prywatnej posesji Pana Feudalnego w centrum miasta. Posesja ta z kolei była terytorium o powierzchni czterech hektarów, otoczonym ładnym, białym marmurowym murem, który ozdobiono wielobarwnymi płaskorzeźbami, przedstawiającymi głównie przyrodę. Jak wyglądała od środka -
tej nocy nie miałem jeszcze się tego dowiedzieć.
     Siedząc z Namidą przy stoliku w umiejscowionej przecznicę od posiadłości Daimyou restauracji, kreśliłem w myślach plany zmian, które wprowadzę w tym mieście, gdy przejmę oficjalnie władzę. Na pewno zdecyduję się na wyburzenie budynków przy kilku ulicach, wzmocnienie murów obronnych, a nawet ich podwyższenie oraz budowę kilku wieży obronnych, dla ozdoby i z przyczyn praktycznych. Nie jestem jednak pewny, czy zmienić bieg muru wewnętrznego, niszcząc część dzieła jakiegoś artysty i jednocześnie udostępniając park ludziom, którzy tutaj zamieszkają. W moich planach miasto to miało zyskać także nową nazwę, Chikara (pisane katakaną, nie kanji), i stać się ośrodkiem szkoleniowo-badawczym. Chikara i Sora... Ładne nazwy.
     Wracając do sytuacji w restauracji, spożywaliśmy z Namidą potrawy, nie interesując się zbytnio tym, co mamy na talerzu - w moim wypadku dlatego, że nie jadałem tylko kilku rodzajów jedzenia (słodyczy, niektórych wyrobów cukierniczych, wołowiny i tzw. śmieciowego jedzenia), zaś w przypadku Houzuki-chan zapewne dlatego, że jako kunoichi nie była zbytnio wybredna.
Biedni shinobi, nie posiadający gustu kulinarnego i poczucia smaku...
- Abunarei, mogę cię o coś zapytać? - Namida wyrwała mnie z rozmyślań. Miała pusty talerz i sztućce ułożone w sposób sygnalizujący, że skończyła jeść. Zaskoczyła mnie tym, że wiedziała,
jak je ustawić. Zyskała u mnie plusa. Małego.
- Tak, możesz - mruknąłem, chwytając szklankę z sokiem z mango, jednym z moich ulubionych (bardzo lubiłem wszelkiego rodzaju soki z egzotycznych owoców, sprowadzanych najczęściej z małych państw, ale zbieranych też na południu Kraju Ognia i w Kraju Wody). Podczas, gdy piłem, usłyszałem serię pytań.
- Dlaczego unikasz Suzume? I w co pogrywasz, zastępując swojego ojca? Dlaczego nie ma tutaj Suigetsu-senpai? - po tych trzech zdaniach zamrugałem kilka razy, odkładając szklankę.
- Ojciec i Mizushi powierzyli ten kraj nam, a nie Suigetsu-senpai. Przecież o tym wiesz... Może byś zamówiła sobie jakiś sok, lub wino? Tak o suchym gardle...
- Spasuję - przerwała mi Namida. Czyli zmiana tematu się nie uda. Mogłem wybrać jednak dziewczynę nie będącą przyjaciółką Yuki. - Naprawdę nie ma dodatkowych przyczyn, dla których w ostatnim miesiącu zmieniono całkowicie podstawowe założenia?
- Nie ma żadnych przyczyn, poza mną - wyjaśniłem i szybko dodałem - bo po prostu jestem najlepszy. Zaprzeczysz? - zapytałem, rozglądając się szybko po sali.
- Niczego podejrzanego tutaj nie ma - stwierdziła Houzuki. - I tak, ośmielę się zaprzeczyć. Nie jesteś idealny, a masz o sobie takie mniemanie.
- Powiedziałem, że jestem najlepszy. nie idealny - odparłem. - Zdaję sobie sprawę z faktu posiadania defektu na twarzy i częściowej niepełnosprawności mojej prawej ręki.
- A z charakteru cyborga zdajesz sobie sprawę? - jasnowłosa uśmiechnęła się, zadowolona ze swoich słów.
- Skoro tak mówisz... - wzruszyłem ramionami. - Pewnie masz rację, ne? To kończy temat - odpowiedziałem znudzonym tonem.
- Nie, to go dopiero rozpoczyna - zaprzeczyła Namida. - Suzume, Suzume, Suzume... Unikasz jej, a przy niej zachowujesz się o wiele fajniej, niż twój brat przy Hyuudze. Pamiętam to z wizyty w Konosze - wyjaśniła.
- Suzume wpływa na mnie jak Tsuki, Namida - odpowiedziałem automatycznie.
- Jak Kuratsuki, twoja siostra? - Houzuki chciała się upewnić. Skinąłem lekko głową. Nie podobało mi się to, na jaki tor naprowadzono rozmowę. - W sensie, że wydobywa z ciebie zalety?
- Być może... - udzieliłem odpowiedzi, siląc się na obojętny ton wypowiedzi. Tonacja wyszła perfekcyjnie, gorzej ze słowami. Mogłem to inaczej sformułować, lecz pomyślałem, że jak zacznę mówić mniej, to może moja rozmówczyni odpuści. Nadzieja...
-To fajna dziewczyna. - Ze słów Namidy mogłem wywnioskować, że lubi yangire. Heh, mamy podobny gust. - Spałeś z nią? - po tym pytaniu Houzuki musiała, koniecznie, się zaczerwienić. Ona gra, czy to na poważnie?
- Suzume po prostu nocowała u mnie w pokoju, na moim futonie, obok mnie. Miałem wtedy dwanaście lat, do niczego nie doszło - udzieliłem informacji, przestając próbować regulować ton głosu, co wywołało wpatrywanie się w zarumienioną twarz jasnowłosej. Zapomniałem się, ale za chwilę miało być gorzej.
- A więc mówiła prawdę... - Houzuki jeszcze bardziej się zaczerwieniła. O czym ona myśli? Nie ważne, jak tak się na nią patrzy, wygląda...
- ... kawaii... - Powiedziałem to na głos. I to właśnie było najgorsze.
- Nie jestem kawaii! - dziewczyna powiedziała to trochę za głośno, kręcąc głową i przyciągając, niestety, uwagę kilku klientów. Mojego zdania nie zmieniła, tylko mnie w nim utwierdziła. Postanowiłem jednak o tym nie mówić. - W każdym razie - zniżyła tonację i wzięła kilka głębokich wdechów - ty zawsze wyglądałeś na starszego i tak się zachowywałeś. Przy twojej dwunastce dałabym tobie piętnaście, a teraz powiedziałabym, że jesteś w moim wieku.
- A co to ma do rzeczy? - zapytałem, uśmiechając się. Chyba zacząłem rozumieć jej tok rozumowania i postanowiłem zaatakować, by odkuć się za to, co powiedziałem na głos. Odwrócenie przez nią wzroku po moim pytaniu zaczęło mnie przekonywać do tego, o czym ona myśli. Dla takiej rozrywki warto było z nią wyjść na miasto. - Odpowiesz? - zapytałem po trzydziestu sekundach czekania na odpowiedź. Namida wzięła trzy wdechy i wydukała kilka słów, które zrozumiałem tylko dzięki aktywacji Sharingana. Nawiasem mówiąc, mogłem wszczepić sobie drugie oko. Chyba pomyślę nad skradzionym Rinneganem nr dwa...
- Już wtedy wyglądałeś, jakbyś fizycznie mógł... - a oto słowa, które wyczytałem z ruchu warg Houzuki, po czym szybko zdezaktywowałem doujutsu. Spodziewałem się takich myśli z jej strony, ale nie tego, że je uzewnętrzni. Dobre kunoichi nie popełniały takich gaf w rozmowie ze mną. Czasami się jąkały, lub nie chciały odczepić, zachowując jak irytujące małpy, ale tego jeszcze mi nie powiedziano. Postanowiłem coś wyjaśnić. Najwyżej spróbuje mnie zabić.
- Poza tym, że było ciasno, więc dla własnej wygody byliśmy w...
- Dlaczego jej to wtedy zaproponowałeś? - przerwano mi. Czy już wspominałem o tym, że tego nienawidzę? I czy Suzume nie pozwala sobie na za dużo, mówiąc o takich rzeczach swojej przyjaciółce? Ech, skoro już się w to bawimy...
- Mówiłem o jej wpływie na mnie. To wynikało tylko z niego i decyzji, które podjąłem w związku z tym. Podobała mi się, wiedziałem, że się zgodzi, bo lekko... Ech, po prostu zaproponowałem jej to - stwierdziłem, zaprzestając tłumaczeń, bo zdecydowanie głupio one by brzmiały. - Dlaczego o to pytasz, a jednocześnie chcesz, bym przestał jej unikać? Czy nie powinnaś raczej...
- Wiem lepiej, co powinnam, a co nie. Uważam, że z Suzume lepiej byś się bawił i wasza rozmowa nie była by tak sztywna jak nasza. Musisz z nią pogadać. - Tak oto Houzuki zakończyła swoją wypowiedź. Mocne słowa. I znowu mi przerwała... Chyba już wiem, dlaczego to ona rządzi tą pseudo-organizacją, Ashita.
- Skoro nalegasz, obiecuję porozmawiać z nią po jutrzejszej akcji - postanowiłem odpuścić sobie podawanie jakichkolwiek argumentów przeciwko spotkaniu z Suzume, Namida i tak nie zmieni zdania, chyba, że użyję iluzji, a tego nie chciałem.
- Nie masz innego wyboru - stwierdziła jasnowłosa. - Obiecujesz, że z nią porozmawiasz? - wyciągnęła w moim kierunku dłoń, formując palce w geście służącym do składania obietnic. Musiałem to jakoś skomentować. Prychnąłem.
- Tego nie używa się do składania tego typu umów - poinformowałem chłodno rozmówczynię.
- Jakbym nie wiedziała - odparła. - Mimo wszystko nalegam - uśmiechnęła się.
- To profanacja...
- Nalegam.
- Sono... Dobrze - znowu się poddałem. Wewnątrz czułem wielką irytację, lecz powiedzenie tego na głos... mogło by wywołać niepożądane efekty. - Mogę podać ci palce, ale nie powiem formułki, tylko powtórzę obietnicę w mniej oficjalny sposób - wyciągnąłem prawą dłoń, bladą jak papier.
- Składałeś już komuś w ten sposób obietnicę? - zaciekawiła się Namida.
- Tak, przyjacielowi.
- Komu?
- Uzumakiemu. Uzumaki Neji.
- Co sobie obiecaliście?
- Nie powiem.
- Nie chcesz mówić? - dopytywała mnie dziewczyna. Nic nie odpowiedziałem. - Dobrze. Teraz obiecaj to, co masz do obiecania, tylko z sercem - poleciła Houzuki, chwytając moje palce. - Masz naprawdę ciepłą dłoń. Spodziewałam się zimnej...
- Dobrze wiedzieć - było mi to obojętne, ja i tak nie czułem jej ciepła, nie mówiąc już o swoim własnym. - Obiecuję porozmawiać z Yuki Suzume tuż po akcji, z której wrócę ja i Hidan, możliwe, że ktoś jeszcze - po tych słowach szybko zabrałem dłoń. - Zadowolona?
- Nie - odpowiedziała jasnowłosa. - Nudzę się.
- W takim razie zapłacę i idziemy z powrotem do bazy.
- A może byś użył Boga Piorunów? - zaproponowała.
- Hiraishin no jutsu?
- Tak. Jestem znużona, nie chce mi się biegać... Ale nie martw się! Z chęcią pójdę z tobą do kolejnej restauracji, czy gdziekolwiek indziej... Tylko nie wybieraj miejsc tego typu, bo wyrzuty sumienia...
- Wakarimashita - przerwałem jej. Zrozumiałem, że zgodziła się na wyjście ze mną tylko dla jedzenia i gadania o Suzume. Wyciągnąłem potrzebne pieniądze i położyłem je na stół. Nie dostaliśmy jeszcze rachunku, ale kwota była nawet wyższa od tej, którą powinienem zapłacić. Po odłożeniu pieniędzy na stół, chwyciłem Namidę za rękę i przetransportowałem prosto nad morze. Ona weszła do wody,
a ja... zostałem na plaży, rozmyślając o tym, czy nie popełniam oby błędu.

     Dlaczego nie potrafię wyłączyć emocji, choć tego bardzo pragnę?!

Odpowiedź jest prosta:
Bo jestem cholernym Uchihą.

     Następnego dnia promienie słońca obudziły mnie o wpół do szóstej rano. Szybko zdałem sobie sprawę, że zasnąłem na plaży, czując piach w ustach. Gdy otworzyłem oczy i wyplułem go, wspomagając proces suitonem, by nie zostały resztki piasku, zauważyłem osobę leżącą kilka metrów dalej... Ach tak, Maguro... Uśmiechnąłem się, przypominając sobie, że chwilę po północy wpadł on na plażę pogadać ze mną. Teraz spał... Postanowiłem go nie budzić, zamiast tego zająć się przeszczepem drugiego Rinnegana. Przywołałem słoik, owinięty fioletowym papierem i otworzyłem go, wyjmując jego zawartość.
     Gdy zobaczyłem, co ściskam w dłoni, ze złości rozbiłem słoik o najbliższą skałę, budząc tym Houzukiego.
- Aaaaabuuuunaaaarei, co tak hałasujesz? - zapytał mnie, przeciągając się. Prychnąłem.
- Wiesz, Maguro... Łap to oko - rzuciłem gałkę w jego kierunku. Złapał je zręcznym ruchem i przyjrzał się mu.
- E... Czy to przypadkiem nie jest guma?
- Dokładniej szkło pokryte gumą. Ciekawe, ne?
- A to oznacza, że...
- ... drugie oko spoczywa w oczodole ojca, A ja się zastanawiałem, jaką on iluzją włada, że czasem wygląda, jakby miał dwa Rinnegany...
- Już nie musisz się zastanawiać. Zagadka rozwiązana. - Po tych słowach Houzuki wstał i uśmiechnął się do mnie.
- Wiesz, że mnie to nie bawi? - zapytałem.
- A mnie jak najbardziej. Takie niespodziewane zwroty akcji są ciekawe, nieprawdaż?
- To już i tak nie ma znaczenia. Niebawem obudzę własnego Rinnegana.
- Powodzenia życzę.
- Dziękuję... - mówiąc to, wykonałem po raz kolejny pieczęć przywołania.
- Ach, więc jednak wszczepisz sobie to oko?
- To Wieczny Mangekyou Sharingan, którego wyrwałem Itachiemu - mruknąłem, wszczepiając go sobie.
- Przecież wiem...
- Dziś wieczór wszczepię sobie kolejnego - poinformowałem, zakładając maskę.
- Orochimaru się nie ucieszy...
- Sannin niebawem spocznie w trumnie.
- Chcesz go zabić? Przecież to niemożliwe...
- Oh, Maguro... - pokręciłem z politowaniem głową. - On sam z ochotą wejdzie do trumny.
- Koto Amatsukami...
- Nie, jego własna wola. Dowiesz się za tydzień.
- Zawsze wszystko dogłębnie planujesz, a ze mną nie chcesz się podzielić swoimi pomysłami...
- Tak jest ciekawiej, nie uważasz? - uśmiechnąłem się do Maguro, siadając  na piasku.  -Zaplanowałem eliminację jeszcze dwóch osób. Na pewno wyjdzie - stwierdziłem.
- Nie mów, że chcesz zabić ojca i Naruto-sama...
- To by było coś, ale nie. Nie mam teraz takiej siły - wyszeptałem.
- My dwoje reprezentujemy już poziom, dzięki któremu moglibyśmy pokonać przeciętnego kage, Abu-kun.
- To zabrzmiało, jakbyś chciał mnie pocieszyć - odpowiedziałem. - Ojciec i Uzumaki-san to nie ta liga. Jesteśmy w stanie co najwyżej przed nimi uciec.
- No chyba nie... Zapomniałeś o pieczęciach, które nałożył na nas twój tatuś?
- Nim się spostrzeże, że nie spełniam jego woli, tylko nasze marzenie, tak groźne dla nich, że zapewne uznaliby nas za chorych psychicznie, zdejmę z was pieczęci.
- Wszyscy shinobi... - Houzuki się zamyślił. - Masz rację, to niebezpieczne. A jak tam ze zwojami? Jak je zdobędziemy, jeżeli Wielki Uchiha szybciej zauważy zdradę?
- Neji pomoże... Myślę, że możliwość zdalnego sterowania ciałem Nawakiego też się nada.
- Wstrzyknąłeś mu..?
- Oczywiście.
- A powiesz mi, kogo chcesz wyeliminować z gry, poza Orochimaru?
- Powiem tobie po fakcie - poinformowałem.
- Dlaczego nie teraz?
- Szpieg może być wszędzie, kto wie, może nawet we mnie...
- Ach tak... - Maguro poklepał mnie po plecach. - Wiesz, co ci powiem?
- Nani?
- Jeżeli to ci się uda...
- Tak?
- Jeżeli to ci się uda, zaprosimy Reiki, Yuuki, Tenryuu i Namidę do kina, czy gdziekolwiek indziej.
- Dobrze. Taki psychiczny odpoczynek przed zajęciem stanowiska i rozpoczęciem fazy drugiej może być dobrym pomysłem. Wolałbym jednak teatr lub operę... - podzieliłem się swoimi preferencjami.
- Nie każdy to lubi - stwierdził Houzuki. - Ja na przykład wolę kino... Nie ważne. O ósmej wszyscy zbiorą się przed stolicą, prawda?
- Tak. Wtedy...
- Ciekawe, ilu z nich zda - przerwał mi białowłosy.
- Na pewno Hidan.
- Tak, bo on nie podchodzi do egzaminu. To niesprawiedliwe, nie uważasz, Abu-kun?
- Jakoś za bardzo się tym nie przejmuję. To część jego obowiązków - wyjaśniłem.
- Tak, lepiej sobie rąk nie brudzić...
- Naszych już nie domyjemy. Na całe szczęście istnieją kosmetyki zakrywające brud - mruknąłem.
- Wierzę w naszą misję. Wahasz się, Abunarei?
- Nie, nie zawaham się, ale to tylko dlatego, że... w ostatecznym rozrachunku to, co zrobimy, będzie dobre - uśmiechnąłem się. - Gdyby nie ta nadzieja, wolałbym się zabić, niż to robić - dodałem.
- Wiesz, jak nas poniesie i przedobrzymy, to zawsze na koniec możemy się nawzajem zabić - Maguro odwzajemnił mój uśmiech.
- Taaaak, teraz tak mówisz... Pogadamy za kilka lat. Wtedy już nie będziesz tak gadał. Czas zmienia człowieka...
- Ale nawet jak się zmienimy, nadal będziemy sobą, prawda? Ty będziesz przemądrzałym facetem, może o innym nazwisku, ale jednak, a ja nadal będę miał to samo imię i nadal będę u twojego boku.
- Masz rację, Maguro... Ale zdecydowanie lepiej czułbym się z tym zadaniem, gdybym nie był Uchihą. Dzięki takiemu głupiemu zbiegowi okoliczności, jeżeli shinobi dowiedzą się, co im gotujemy, uznają, że poprzewracało mi się w głowie, a niektórzy, jak Naruto, będą mi współczuć, sądząc, że to wina Sharingana, kiedy tak naprawdę to nie ma związku...
- Rozumiem. To faktycznie trochę dołujące, walczyć z kimś, kto chce ci pomóc, mimo, że wszystko z tobą w porządku. Bez obaw, jest na to sposób.
- Jaki?
- Zwariuj naprawdę. Wtedy będą mieli rację, a ty będziesz lepiej walczył.
- Beznadziejna rada, Maguro.
- Ha ha ha ha ha ha...
- Z czego się śmiejesz?
- Ha ha... Zrobiłeś śmieszną minę. Po prostu nie przejmuj się ich zdaniem. Oni już są martwi.

       Już są martwi.

Chciałbym być jak mój przyjaciel. On idealnie rozdziela sprawy prywatne od służbowych.
Z jednej strony potrafi być lepszym przyjacielem od Naruto, który zawsze tobie coś doradzi...
z drugiej potrafi być bezlitosnym mordercą.
Jak Itachi.
Co ze mną jest nie tak?
Dlaczego ja nie potrafię być taki, jak oni?
Dlaczego zawsze żałuję, a mimo tego dalej to robię?
Dlaczego... Dlaczego dla mnie oni wcale nie są martwi i pragną życia?

Nie ważne. Pokonam ich, a jeżeli będzie trzeba, pokonam nawet siebie.
By osiągnąć szczęście.


Witam po... dłuższej przerwie.
Ten rozdział jest... każdy widzi jaki.
Nie powiem, że jest robiony na siłę - na pewno nie jest. Fajnie mi się pisało. 
Mógłbym go rozwijać dalej, wenę mam, lecz...
uznałem, że ten moment jest odpowiedni na zakończenie go.
Trochę zmusza do refleksji, a ja wolę tego typu zakończenia, a nie urywanie akcji w momencie pojedynku,
czy czegoś innego. Takie przyciąganie ciekawości odbiorcy jest tanie i stosowane często w beznadziejnych
produkcjach anime, podczas których oglądania człowiek ma nadzieję, że coś się w końcu wydarzy...
Uczucie "tak, to na pewno ten moment, teraz będzie najlepsze, trzeba tylko poczekać do następnego odcinka"...
Odpalasz kolejny, a tu nic, aż do końca, bo końcówka znowu wzbudza nadzieję.
Mówię stanowczo nie takim zagraniom i żegnam się z Państwem.
(Ale jeszcze tu wrócę)
Jaaaa!  \(^^)/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

layout by Sasame Ka