Uchiha i Konoha. Zamknij na klucz to, co naprawdę myślisz.
Blog Modern Konoha by Jikukan Ido,
o rodzeństwie Uchiha, oraz ich przygodach.

Kontakt : jikukan.ido@gmail

środa, 9 grudnia 2015

Rozdział 17 - Sadyści różnej maści

     Czarnowłosy chłopiec wraz z różowowłosą matką znajdowali się w skromnie urządzonym pokoju. Kobieta siedziała na łóżku, a jej dziecko leżało, mając głowę umieszczoną na jej kolanach. Obydwoje mieli na sobie granatowe kimona. Za oknem można było zobaczyć piękne drzewo wiśni, przez którego liście prześwitywały ostatnie promienie słoneczne tego dnia.
- To niesprawiedliwe, że mama zawsze wraca tak późno - wyszeptał chłopiec. - Cieszę się, 
że mamusia jest już w domu - dodał, uśmiechając się od ucha do ucha. Wtedy jeszcze to potrafił.
- Ja też się cieszę, że już jestem w domu, Sora - odpowiedziała matka, głaszcząc dziecko po głowie.
- Mamo... - zaczęło nieśmiało dziecko.
- Tak, synku?
- Tata mówił, że będziemy w przyszłości super shinobi, jak on i Siódmy, wiesz? - dziecko, zamiast być zadowolone z pochwały ojca, zasmuciło się.
- To chyba dobrze, prawda, Sora? Dlaczego się smucisz?
- Nie chcę być shinobi - wymamrotało cicho dziecko. Matka uniosła brwi.
- Dlaczego nie chcesz być ninja? - zapytała. Chłopiec położył dłoń na dłoni matki i zapadła kilkusekundowa cisza.
- W wiosce dzieci mówią straszne rzeczy o tacie - brunet wyrzucił z siebie to, co go gryzło.
- Nie musisz wierzyć we wszystko, co...
- Nie chcę być shinobi. Nie chcę - dziecko przerwało swojej matce. Ona zachichotała.
- Nie chcesz być ninja, tak? - zapytała, a chłopiec lekko skinął głową. - A kim byś chciał być?
- Sanitariuszem, jak mama, albo... albo aktorem - wyszeptał czarnowłosy.
- A potrafisz mi powiedzieć, dlaczego? - matka zwróciła się do syna, dalej go głaszcząc po głowie.
- Chciałbym pomagać ludziom, jak mama - mruknęło dziecko, uśmiechając się.
- A dlaczego chciałbyś być aktorem?
- Sharingan pozwala kopiować ruchy, Gdybym go przebudził, byłbym najlepszym aktorem!
- Aktorstwo to nie tylko wykonywanie odpowiednich ruchów. Musiałbyś nauczyć się także udawać różne emocje, wiesz? - zapytała chłopca matka.
- Rozumiem - brunet się uśmiechnął. - Mamusiu, kiedy mnie nauczysz, jak zostać najlepszym sanitariuszem?
- Lekcja pierwsza: musisz bardzo chcieć pomagać ludziom w potrzebie, Sora - stwierdziła matka.
- Zapamiętam - powiedział czarnowłosy. - A kto jest najbardziej w potrzebie?
- Ludzie, którzy mogą umrzeć, bo shinobi chcieli ich zabić.
- Właśnie dlatego shinobi są źli, mamo. Walczą, zamiast się dogadać - dziecko wyraziło swoją opinię.
- Masz rację. Na całe szczęście mamy Naruto... Siódmego. On potrafi przemówić większości do rozumu.
- To super! - ucieszyło się dziecko. - Siódmy jest fajny. O wiele fajniejszy od taty... ale... 
Mamusiu, mogę o coś zapytać? - chłopiec zamknął oczy, wypowiadając te słowa.
- Jesteś już śpiący? - zapytała czule matka. - Pytaj i idź spać, dobrze?
- Dobrze, mamo. Moje pytanie... Co z przemawiania większości do rozumu, jeżeli trafi się ktoś silny jak tata, a nie dający się przekonać? Wtedy wszyscy będą w niebe...
- Nie martw się tym. Od tego mamy właśnie Hokage. Siódmy zawsze nam pomoże. Można mu zaufać.
- Ale gdyby...
- Naprawdę, nie zamartwiaj się czymś takim. Powinieneś się bawić z siostrą i bratem, a nie...
- Itachi jest głupi! - chłopiec otworzył oczy i podniósł głowę z kolan matki, szybko wskakując pod kołdrę.
- O co się znowu pokłóciliście? - zapytała matka, wstając.
- Naśmiewał się z Tsuki, bo gdy ona rzuca kunai, to on się nie wbija w drzewo, a on zawsze trafia do celu... jak ja, ale ja się nie śmieję z siostry. Głupi Itachi! - Brunet schował głowę pod poduszką, sygnalizując matce, że nie chce dalej o tym rozmawiać. Zrozumiała, lecz...
nie powinna wychodzić, prawda?

***

     - Dużo was przyszło. Sto trzy osoby są chętne do udziału w akcji, tak?
- Hai, Uchiha-sama! - na moje pytanie odpowiedział tłum. Nie uśmiechnąłem się.
- Powtórzę jeszcze raz. Sto trzy osoby, członkowie Ashita, chcą wziąć udział w akcji, której celem jest pacyfikacja tego miasta? - wskazałem na duże miasto, które zaczynało się pół kilometra dalej, lecz było dobrze widoczne ze szczytu wzgórza, na którym staliśmy.
- Hai, Uchiha-sama! - odpowiedź znowu była taka sama. Hidan się uśmiechnął, a ja westchnąłem.
- Proszę się zastanowić. Nie wszyscy z was będą gotowi zabijać niewinne dzieci. Jeżeli jest ktoś, kto twierdzi, że sobie nie poradzi, może podejść do mnie. Teleportuję taką osobę do bazy. Jeżeli ktoś nie czuje się na siłach, może się wycofać... Jest ktoś taki? Czekam pół minuty. - Trzydzieści sekund nie było może wystarczającym czasem, lecz czułem wielką chęć byłego członka Akatsuki do zabijania. Nie mogłem dać mu długo czekać.
- Ja, Uchiha-sama! - z tłumu wyszła brunetka, zdejmując spiczasty, bordowy kaptur organizacji Saiguron i maskę. Podeszła do mnie i zatrzymała się.
- Jest ktoś jeszcze, kto twierdzi, że nie jest zdolny zabijać?! - krzyknąłem, wyciągając katanę.
- Nie, Uchiha-sama!
- Świetnie. Ty jesteś... - zwróciłem się do dziewczyny stojącej obok, dając jej do zrozumienia, by się przedstawiła.
- Kuroyuki Touka, Uchiha-sama - dziewczyna ukłoniła się.
- Miło mi - wyszeptałem. - Mów do mnie po imieniu, dobrze? - dodałem, jakby to była zwykła rozmowa zapoznawcza.
- Dobrze, Abunarei-san. W takim razie ty też tak do mnie mów... Znaczy się... - dziewczyna się zakłopotała. Jak ja tego nienawidziłem... Wielu ludzi miało jakiś problem z mówieniem innym po imieniu.
- Jasne, Touka-san - ukłoniłem się, nie pozwalając jej dokończyć. I tak by pewnie tego nie zrobiła. - Witam w Wise.
- Wise? - zapytała.
- Niebawem zmienimy nazwę - machnąłem lekceważąco dłonią, podkreślając, że imię nie ma znaczenia. - Teren zabezpieczony - odwróciłem się do siwowłosego. - Hidan-sama, do roboty - rozkazałem, o ile można by to tak nazwać.
- Już się robi, Abunarei - odpowiedział Hidan, wyjmując kosę i ruszając w kierunku członków Ashita. Ci jeszcze nie zauważyli, co ich czeka, święcie przekonani, że za chwilę wyruszą do miasta.
- Susanoo... - uaktywniłem technikę Boga Nawałnic, wpuszczając Toukę do środka. - Usiądź, to potrwa chwilkę. Popatrz, na co oni się zgodzili - powiedziałem, jakbym zachęcał dziewczynę do obejrzenia ciekawego filmu, czy czegoś równie interesującego.
- Co tu się dzieje, Abunarei-san? - zapytała Touka. Wyglądała na lekko zmieszaną.
- Aaaaaaaa!!! - usłyszeliśmy pierwszy krzyk i pierwsza głowa upadła. Uśmiechnąłem się, obserwując przerażenie kilku osób. To było takie... słodkie.
- Nic takiego, ale jeżeli wolisz, nie patrz - mruknąłem. - Po prostu morderca morduje osoby, które chciały stać się takie jak on. Tak właściwie to pierwotnie zamierzałem zabić wszystkich, z dala od Namidy - wyjaśniłem. - Mam gest, że darowałem twoje życie, czyż nie? - dodałem tonem sugerującym, że świetnie się bawię. Bo tak przecież było. 
- Zdrada!!!... Temee!!! - ktoś krzyknął, podniecając tym Hidana i zwiększając moje zainteresowanie sceną rozgrywającą się przed moimi oczami. W tej chwili najchętniej bym się dołączył, ale obiecałem Hidanowi tego nie robić. No i ciekawiło mnie, czy nowa członkini mojej organizacji da się zastraszyć, czy może powie coś, co mnie rozbawi.
- Oni wszyscy zginą, Abunarei-san? - brunetka zachowała spokój. Spodobało mi się to. Jednak umie trzeźwo myśleć w ekstremalnych sytuacjach. Ciekawe, czy tak samo by było, gdyby miała zginąć...
- Oczywiście. Można by powiedzieć, że uratowaliśmy w ten sposób ludzi w potrzebie. Shinobi nie powinni zabijać z byle powodów - wyszeptałem, przypominając sobie moje motywy i jednocześnie zastanawiając się, czy czyny zgadzają się z nimi. Nie do końca tak było, ale musiałem się pogodzić, że mimo wszystko nie wykształciłem zdolności czucia empatii do ludzi, którzy nie byli ze mną blisko. A takich prawie wcale nie było.
- Co to za podpucha? - Kuroyuki spojrzała się na mnie. - Przed chwilą sam mówiłeś, że celem akcji jest zabicie mieszkańców stolicy...
- Aaa..!
- Zamknij się i giń, pajacu!
- Hidan chyba dobrze się bawi... - zauważyłem, ignorując zadane pytanie. Gdybym był postacią z jakiejś podrzędnej mangi, wyglądałbym jak chłopiec urzeczony widokiem czegoś naprawdę słodkiego. To nie było normalne. Musiałem się odciąć od tego, by się nie rozpędzić i nie zdecydować o wybiciu wszystkich mieszkańców stolicy w pojedynkę. - Mokuton: Mokujouheki - z ziemi wyskoczyły korzenie, otaczając nas i zasłaniając światło, jednocześnie jednak nie dopuszczając do nas dalszych wyzwisk i wrzasków członków Ashita i Hidana. - Chidori - mruknąłem, oświetlając wnętrze i dezaktywując Susanoo. - Nie martw się, nic ci nie zrobię. To tylko po to, byś mnie widziała - wytłumaczyłem, zauważając cień przerażenia w oczach dziewczyny.
- Wytłumaczysz mi, o co w tym chodzi, jeżeli możesz, Abunarei-san? Trochę tu nudno, a ty mnie nie odsyłasz... - Albo mi się zdawało, albo nastolatka z chęcią byłaby teraz gdzie indziej. 
- Oczywiście, tylko mi nie przerywaj...
- Dobrze, Abunarei-san - Touka przytaknęła, a ja poczułem wielką ochotę na zrobienie czegoś, co nazywano potocznie "facepalm". 
- Przerwałaś... Ech, nie przepraszaj - dodałem szybko, widząc, że brunetka chciała się odezwać. - A zatem... - zmieniłem tonację na taką, jakbym kogoś nauczał jakiejś teorii - matka mi kiedyś powiedziała, że ludźmi w największej potrzebie są ci, których chcieli zabić shinobi. Sytuacja jest jasna: mój ojciec jest shinobi. Zlecił innym shinobi, by ci zabili wielu niewinnych ludzi i siedmiu, których winy, moim zdaniem, nie zasługują na śmierć. Mówiąc inaczej, jeżeli to miasto jest godne śmierci, to ja także. Dlatego, wraz z grupą przyjaciół, obraliśmy sobie za cel sabotowanie działań ojca. Podejrzewam, że w ten sposób zmuszę do działania także Saiguron. Na chwilę obecną mamy tylko dwie ofiary wśród osób, które znały szczegóły planów sabotażowych, nazwisk tobie nie wyjawię. Nie teraz. W skrócie, teraz blokujemy wpływy mojego ojca w tym kraju, a potem "zaatakujemy", czyli zaczniemy pozyskiwać wpływy na kontynencie, a gdy będziemy wystarczająco silni, przejmiemy kontrolę nad wszystkimi shinobi, dzięki czemu już nigdy nie będą zabijać i uratujemy wiele niewinnych istot. Jakieś pytania? - zakończyłem, udzielając tak ogólnikowych informacji, że w moim mniemaniu nie były za wiele warte. Pominąłem też kilka ważnych punktów, np. zagładę shinobi (martwi nie będą zdolni zabijać), ale to nie był odpowiedni moment, by o tym wspominać.
- Dlaczego osoby na selekcji i tutaj muszą ginąć? Czy ich też nie można było uratować?
- Znam się na ludziach i wiem, gdy przypadki są beznadziejne, Niestety, wielu shinobi ma wyprane mózgi przez system. Tacy są nie do odratowania i winni zginąć, bo inaczej zginą niewinni - wyjaśniłem krótko. 
- Czy oni naprawdę muszą ginąć?
- Chcieli zabijać cywili. Niżej nie można upaść. Zasłużyli na śmierć - stwierdziłem, tym razem pewny tego, co mówię.
- A ci shinobi z Konohy?
- Z Konohy? O co tobie chodzi? - udałem zdziwienie.
- Oglądałam wiadomości. Na bramie A było napisane: Wise. Zabiliście niewinnych, dobrych shinobi. To też można usprawiedliwić?
- Oczywiście, choć nie do końca...
- A jednak.
- Wysłuchaj mnie i nie przerywaj. Wszystkie morderstwa, poza jednym, są usprawiedliwione. To byli ANBU - zabójcy, a nie niewinni ludzie. Zabijali na rozkaz, bez refleksji nad ludzkim życiem. Takie osoby są godne śmierci. Jedynym niewinnym był Chouji. Jego nie było w planach. Był w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie i mógł zawalić cały plan. Został zabity. To wszystko. - Im więcej pytań, tym bardziej byłem już przekonany, że gdybym spotkał drugiego takiego jak ja, też bym go umieściłem na liście osób do wyeliminowania. Cieszyło mnie to, w pewien sposób, a dokładniej radowałem się tym, że wciąż potrafię odróżniać dobro od zła. To, że lubiłem to drugie usprawiedliwiając tym pierwszym nie miało znaczenia. Bynajmniej nie błagałbym nikogo o życie, gdyby spróbował mnie zabić, zdając sobie sprawę z tego, że zasłużyłem na karę.
- Ach tak... - Touka zamyśliła się. - Mam jeszcze jedno pytanie.
- Hę?
- Jak zamierzacie kontrolować wszystkich shinobi? - to pytanie trochę mnie zdenerwowało. Nie zamierzałem w końcu ich kontrolować, tylko anihilować. Jedno drobne kłamstewko nie zaszkodzi...
- Czyste osoby nie będą musiały być w ogóle kontrolowane. Resztę będę kontrolował moimi oczami. Posiadam ciekawą zdolność.
- Jaką?
- Mogę sprawić, że każdy będzie mi posłuszny, nawet Uzumaki Naruto. Nazywamy tę technikę Wyróżnionymi Duchami Nieba, Koto Amatsukami. Przy jej pomocy mogę zmienić sposób zachowywania się danej osoby, a ona nawet nie poczuje, że jest kontrolowana, będzie czuła się wolna, a co najważniejsze, będzie szczęśliwa.
- Zamierzasz kontrolować ludzi w taki sposób?
- To ostateczność... - udałem, że nad czymś rozmyślam. Tak naprawdę ciekawiło mnie, jak dalej będzie wyglądała ta rozmowa. Dziewczyna była ładna i szkoda było ją zabijać, zwłaszcza, że była mniej zła niż ja.
- To dlaczego nie uratowałeś ich życia i nie użyłeś na nich tej techniki? - Hmm, czyli atak, tak?
- Nie starczyło mi czasu. Ślepnę. Ich była setka... Oko całkowicie by mi oślepło i straciłbym przytomność, gdybym zaatakował tą techniką dziesięć kolejnych umysłów. Dlatego dokonałem przeszczepu. Z Wiecznym Kalejdoskopowym Sharinganem będę mógł używać tej techniki do woli... Wtedy uratuję wiele istnień.
- Byłoby świetnie, Abunarei-san - usłyszałem odpowiedź. Och, wzruszyłem się. Wcale.
- Też tak myślę, Touka-san - wyszeptałem, by lepiej to zabrzmiało. - Z drugiej strony jednak, nadal uważam, że nie wszystko robię jak należy. Właśnie dlatego zamierzam odłączyć się od ojca i stworzyć, na bazie sił kraju Wody, Wise i Ashita nową organizację, w której będę miał ograniczoną władzę, a decyzje będą podejmowane przez najważniejsze osoby.
- Dobry pomysł, ale dlaczego nie chcesz sam podejmować decyzji? - Brunetka zdziwiła się.
- Mam dwa proste powody - stwierdziłem obojętnie, po czym kontynuowałem. - Przede wszystkim, jeżeli inni będą brali udział w procesie decyzyjnym, będą uważali podjęte decyzje za swoje.
Drugi powód nie gra roli.
- Niech zgadnę: nie chcesz być jedynym odpowiedzialnym za działania organizacji? - po tym pytaniu spojrzałem na Toukę obojętnym wzrokiem, rozumiejąc, że rozmawiam z idiotką.
- To wynika z pierwszego powodu - wyjaśniłem. - Lepiej posiedźmy i poczekajmy, Hidan da znak, gdy wszystko się zakończy - zmieniłem temat, dając do zrozumienia, że uważam rozmowę o moich pomysłach za zakończoną. Choć to dziewczyna załapała.
- Dlaczego nie wracamy po prostu do Suiyou?
- Za chwilę zjawią się tutaj trzy kolejne osoby. Jeżeli wtedy zechcesz, możesz wracać. Dokeshi zabierze cię ze sobą - poinformowałem brunetkę, mając nadzieję, że się zgodzi. Będzie zawadzała, a ja, wbrew pozorom, nie należałem do cierpliwych osób. W sumie, to nawet nie wbrew pozorom, bo wiele osób w Konosze wiedziało, że czasami w ciągu jednej rozmowy mogę kogoś polubić, znienawidzić, a następnie zaprosić na ramen. Zdecydowanie nie byłem stabilny emocjonalnie. Dziedzictwo Uchihów.
- A jeżeli nie zechcę?
- To wtedy weźmiesz udział w misji, ale odradzam, raczej zbyt silna nie jesteś i się nie nadajesz - powiedziałem wprost. Nie miałem tutaj na myśli siły fizycznej, ta w ogóle nie była potrzebna.
- Lekceważysz moje zdolności...
- O czym ty mówisz? - uniosłem brwi, prawdopodobnie irytując tym dziewczynę. - Jakie zdolności?
- Uważasz mnie za słabą i lekceważysz moje zdolności - dziewczyna wstała z ziemi, wpatrując się we mnie z dziwnym wyrazem twarzy, który informował mnie, że chce przyjąć wyzwanie. To było bardzo podobne do mimiki Nawakiego...
- Ty nie masz zdolności - postanowiłem sprowadzić ją na ziemię. - Wy wszyscy, którzy po selekcji zostali w Ashita, jesteście beztalenciami o wygórowanym mniemaniu o sobie. Zabicie was, choćbyście się starali, zajęło by mi niecałą minutę i to tylko wtedy, gdybyście się rozproszyli.
- Jestem jouninką, mimo, że mam dziewiętnaście lat. Potrafię wiele rzeczy. - Mój komentarz na te słowa - brawo za postawę, Z drugiej stronie nie zmieniłem zbytnio o niej zdania, które mimo tego, że była idiotką z mizernymi zdolnościami, było całkiem niezłe.
- Ja jeszcze nie mam ukończonych czternastu, a gdybym chciał, mógłbym zostać jouninem jeszcze wcześniej. Ta ranga to żaden dowód na posiadany talent - powiedziałem chłodno. Dziewczyna zagryzła wargi i próbowała nie wybuchnąć wściekłością. Znowu należały się jej brawa za postawę. Nic więcej.
- Ty jesteś Uchihą, to się nie liczy. Wy wszyscy jesteście... - brunetka nagle zamilkła. Zapewne chciała mnie obrazić, a przy okazji moją rodzinę.
- Tak? Jacy jesteśmy? - zapytałem spokojnie, wpatrując się w jej twarz i jednocześnie nie ukazując na swojej żadnych emocji. Ciekawiło mnie, jak z tego wybrnie. Naprawdę wolno myślała.
- Silni - stwierdziła po krótkim namyśle.
- Beznadziejna odpowiedź - skomentowałem. - Większość Uchiha to osoby, które łatwo można pokonać - dodałem, wprawiając dziewczynę w osłupienie pewnością tego, co powiedziałem, zawartą w moim głosie.
- Mówisz tak tylko dlatego, że sam jesteś Uchiha. Inni nie mogą tak łatwo walczyć z Sharinganem - głos brunetki był pełen... zazdrości? Nie jestem pewien, ale może to było właśnie to.
- Kopiujące oczy się od siebie różnią. Jedni przebudzają potężne oczy, jak ja i mój ojciec, czy Madara, a reszta Uchihów ma zaledwie słabego sharingana i czuje nieuzasadnioną wyższość nad resztą - mruknąłem. Nieuzasadnioną, bo są idiotami niezdolnymi do skonstruowania porządnego argumentu, dodałem w myślach. - W sumie, to można by powiedzieć, że mój brat i stryj też mieli silne oczy, ale o ile stryj potrafił ze swoich korzystać, o tyle mój brat przegrał walkę ze mną, trafiony zwykłym Bogiem Nocy... No, może nie zwykłym, tylko mocniejszym niż przeciętny, ale nawet go nie torturowałem w iluzji, tylko stworzyłem zwykłą, pustą imaginację bez barw - czyli czarną - sprecyzowałem. - Walcząc z Uchihą trzeba mu po prostu szybko przywalić, szybko i zdecydowanie, a nie wstanie, bo większość ma słabą wytrzymałość fizyczną - dodałem.
- Trafić kogoś, kto posiada sharingana... To nie jest takie proste - stwierdziła dziewczyna.
- Naucz się iluzji nie opartej na oczach, tylko dźwiękach, a będzie to o wiele łatwiejsze. Wystarczy jedna technika i szybkość, a będziesz mogła zabić Uchihę. Iluzja na chwilę, by móc go dosięgnąć i szybki cios, który pozbawi go głowy lub przebije serce - wyjaśniłem, jakbym udzielał lekcji w Akademii.
- Na ciebie też to podziała? - zaciekawiła się dziewczyna.
- Jestem typem walczącym przy pomocy głównie genjutsu. Na mnie to nie podziała. Ponadto mam za silne oczy... Ale na mojego brata i siostrę owszem, podziała. Itachi nie potrafi skutecznie się bronić przed iluzjami klasy A, a Tsuki ma chyba nadal ledwo drugi poziom sharingana, może trzeci, ale wątpię... Poza tym, ona jest raczej typem taijutsu, choć chakry sporo też posiada, lecz nie jest zdolna w nauce tak jak Itachi, nie porównując już jej do mnie. Sam się czasem dziwiłem, że to moja bliźniaczka...
     Nagle usłyszałem pukanie w drewno. Hidan, pomyślałem. Dezaktywowałem technikę w drewnie ukrycia i chidori. Zauważyłem, że ciała zostały już sprzątnięte przez Dokeshiego. Gdy skierowałem wzrok na Hidana, okazało się, że cały jest brudny od krwi,
- Touka, jednak na coś się przydasz - wskazałem na siwowłosego. Ten spojrzał się dziwnie na mnie i kiedy chciał się odezwać... dostał techniką wody prosto w twarz. Mizuranppa no Jutsu...
Dziewczyna była jednak inteligentniejsza, niż się wydawała. Od razu załapała, co miała zrobić.
- Ej, nie pozwalaj sobie, mała! - krzyknął na dziewczynę. Ta olała go.
- Gotowe - skierowała się do mnie. - To jak, mogę wziąć udział w misji?
- Nie lekceważ mnie i przeproś! - wydarł się Hidan. Spojrzała na niego z politowaniem w oczach.
- Wykonałam rozkaz. Nie mam za co przepraszać - powiedziała, znów kierując swój wzrok na mnie,
- Uchiha, to ty przeproś! - Nie zdołałem się powstrzymać i parsknąłem. Siwowłosy chyba oczekiwał cudu. Przepraszałem tylko wtedy, gdy było to konieczne i tylko matkę. Resztę co najwyżej prosiłem o coś, co i tak było niezbyt miłym doświadczeniem.
- Dokeshi, przynieś tutaj jakieś ubrania dla Hidana i sprowadź tych dwóch wodników... - olałem dorosłego żądającego przeprosin.
- Oni już są na mieście i szukają pierwszych osób. Tobie i Hidanowi zostawią trójkę, piątkę i szóstkę.
- Rozumiem. Ubrania dla Hidana - gdy tylko to powiedziałem, szatyn wyciągnął przed siebie rękę i przed nami znalazła się czarna koszula, dżinsy, buty sportowe, skarpetki i czarna koszulka z symbolem Jashina oraz niebieski ręcznik.
- A to tu na co? - zapytał siwowłosy.
- Gdy ściągniesz z siebie te ubrania, co masz na sobie, zostaniesz zapewne jeszcze raz oblany wodą, by zmyć pot i zapach krwi - wyjaśnił za mnie Dokeshi, jeden z moich ulubieńców. Żałowałem, że nie mieszkał w Konosze. Jego zaspane spojrzenie połączone z szybką dedukcją, całkowitym ignorowaniem powszechnych zachowań i najlepszymi zdolnościami w zakresie technik czasoprzestrzennych (prawdopodobnie poza moim ojcem)... Bardzo mnie fascynował.
- I będę chodził w mokrych gaciach?! - wrzasnął były członek Akatsuki. - Wiesz, jak to jest niewygodne? - dodał. Touka zachichotała. - A ty czego się ryjesz? - spojrzał na nią spode łba, przez co zrobiła coś, czego się nie spodziewałem - schowała się za mną. Mnie się Hidan taki straszny nie wydawał... Dokeshi westchnął i na stercie ubrań pojawiła się także bielizna, której tak bardzo potrzebował siwowłosy.
- Przebieraj się - polecił szatyn. A nie mówiłem? Jego podejście do ludzi było interesujące.
- Tak przy was? Ciebie chyba...
- Nie wkurwiaj mnie, bo wylądujesz zaraz w jakimś wulkanie - Dokeshi uśmiechnął się do Hidana, po czym dodał: - Tak, znam położenie kilku, więc mnie nie prowokuj. Wystarczy, że ciągle muszę pozbywać się informacji z tych cholernych zwłok i dopiero wtedy mogę je odesłać na wysypisko, czy gdziekolwiek. Naprawdę, nie irytuj mnie, bo to nie skończy się dla ciebie dobrze. - Na zewnątrz zachowywałem spokój. Wewnątrz cieszyłem się tak bardzo, jak wtedy, gdy obserwowałem Hidana zabijającego miernoty, których ciał szatyn musiał się pozbywać.
- Kiedy ja nie mam zamiaru... - nagle wokół Hidana pojawiły się ostrza mieczy, zasłaniające go całego, wszystkie skierowane w jego stronę.
- Przebieraj się, bo zrobię z ciebie sałatkę - zagroził Dokeshi, po czym ubrania pojawiły się nad głową siwowłosego i spadły na niego.
- Już dobrze, teraz na mnie się nie gapicie - usłyszeliśmy głos Hidana. Ta, jasne, bo o to mu chodziło. Mi się wydaje raczej, że pomyślał sobie, że ma przed sobą jeszcze większych wariatów od siebie i odpuścił.
- Gdy wszystko ściągniesz, daj znać, to załatwię wodę - mruknął szatyn. Po kilku sekundach otrzymał odpowiedź.
- Już. - Nad głową Hidana pojawiły się krople wody wielkości śliwek, które co chwilę na niego spadały. Spod mieczy zaczęła spływać brudna woda. - Skończone. A teraz daj mi może suche ubrania, bo wcześniejsze mi zmoczyłeś, idioto! - wydarł się siwowłosy. Dokeshi zignorował tekst mężczyzny i machnął lekko dłonią. Czyste ubrania, te same, które wcześniej teleportował w to miejsce, uniosły się i pojawiły przede mną.
- Abunarei, zajmij się tym, bo ja nie chcę ich przypadkiem zniszczyć - rozkazał mi, na co Touka uniosła lekko brwi. Gdy odpowiedziałem, nie kryła już zdziwienia.
- Rozumiem - kiwnąłem głową, po czym zająłem się ich błyskawicznym suszeniem, używając na początek techniki uwolnienia żaru, a potem uwolnienia wiatru. - Gotowe. - Ubrania (i ręcznik) uniosły się i pojawiły bliżej Hidana, tak, by mógł je dosięgnąć. Nie spadały. Siwowłosy sięgnął na początek po ręcznik.
- Ten Dokeshi to jest silny, Uchiha-san - usłyszałem szept dziewczyny, której usta były niebezpiecznie blisko mojego ucha.
- Odsuń się - powiedziałem chłodno. Zrobiła to.
- Ale musisz przyznać, że mam rację - odezwała się znowu do mnie. - Pewnie jest silniejszy od ciebie. - Spojrzałem się na nią, rozumiejąc, dlaczego tak pomyślała.
- Dokeshi, który z nas wygrał by w walce: ja, czy ty? - zapytałem obojętnie szatyna.
- Oczywiście, że ty - odpowiedział, zaskakując tym brunetkę. - Chyba, że by odjąć tobie twoje oczy, to wtedy ja.
- Widzisz, Touka? Oto prawda - uśmiechnąłem się zwycięsko. Dziewczyna zmrużyła oczy.
- Nie rozumiem - powiedziała po chwili.
- By kogoś trafić, muszę mieć pewność, gdzie jest. Inaczej zmarnuję niepotrzebnie chakrę. On ma Sharingana i zna także inne sztuczki. Takich osób nie potrafię pokonać, tak samo jak nie mogę przenosić sakryfikantów czy osób o zbyt dużej ilości chakry, a zaatakowanie takich osób przedmiotami zazwyczaj w niczym nie pomaga, bo są na tyle silne, by się obronić. Ponadto zużywam wiele chakry na utrzymanie rzeczy w powietrzu w określonej pozycji. Może jestem w stanie wielu pokonać, ale na elitę moje ataki nie działają - wyjaśnił Dokeshi. - Do tego nie cierpię walczyć, wolę spać, więc nie widzę nawet powodu, dla którego miałbym walczyć przeciwko większości ninja.
Wolę wykorzystywać swoje zdolności do pomocy, a potem się zdrzemnąć, bo to bardzo męczące jutsu.
- Skąd je znasz?
- Nie twoja sprawa - odrzekł szybko szatyn.
- Abunarei-san wie, skąd?
- Oczywiście.
- Abunarei-san, dlaczego on potrafi tak robić?
- Nie twoja sprawa  - powtórzyłem słowa Dokeshiego.
- Ech...
- Weźmiesz wreszcie te mieczyki?! - wydarł się Hidan, przypominając o swoim istnieniu.
- Ach... Tak. - Miecze znikły.
- Dzięki. Jeżeli jeszcze możesz, weź te brudne teleportuj do mojego pokoju, poza płaszczem, jest denny. - Siwowłosy rozczochrał swoje włosy prawą dłonią.
- Dobra. Ja spadam, Abunarei. Przekazać coś komuś?
- Nie trzeba. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia - po tych słowach Dokeshi i brudne ubrania Hidana zniknęły.
- To co teraz? Mogę wziąć udział w misji? - zapytała mnie Touka, znowu wchodząc w moją przestrzeń osobistą.
- Ściągaj płaszcz i możemy iść - stwierdziłem, ściągając swój i spalając go. W duchu zastanawiałem się, co by na to powiedziały dwie dziewczyny z Wise, które tak bardzo się starały, by zdobyć te ubrania. Nie były by chyba zadowolone.
- Dzięki. Co takiego robimy?
- Spotkamy się z trzema osobami - mruknąłem, podpalając płaszcz, którzy zrzuciła brunetka. Ech, tyle ubrań... Ale skoro nie atakujemy miasta, nie są potrzebne. - Zmień trochę swój wygląd. Hidan,
ty nie musisz, wyglądasz przeciętnie. - Po tych słowach złożyłem pieczęć i zamieniłem się w niskiego dzieciaka, wyglądającego na dziewięć-dziesięć lat, Nadal pozostawiłem sobie siwe włosy, lecz krótsze, zaczesane do tyłu. Oczy miałem czarne. - I jak?
- Słodko - dziewczyna wpatrywała się we mnie.
- Wyglądasz jak ja w takim wieku - mruknął Hidan, dotykając moich włosów.
- O to chodzi. Będziesz robił w mieście za mojego ojca... A ty, Touka, zamień się w kogokolwiek.

***

     Brązowe drzwi wyleciały z zawiasów po tym, jak kopnął je czerwonowłosy chłopak. Wszedł powolnym krokiem do kawalerki, rozglądając się. Nic ciekawego nie zobaczył - lustro, kilka zniszczonych już szaf i stół, na którym leżała zwykła, przeciętna czarnowłosa kobieta w wieku około trzydziestu lat, związana linami. Miała zakneblowane usta. Ściany pokoju były białe, obrazy, które wcześniej na nich wisiały, leżały rozbite na podłodze. Jedyne dźwięki, które można było usłyszeć to szum wody wydobywającej się z kranu oraz nieudolne odgłosy wydawane przez kobietę. Czerwonowłosy przewrócił oczami, z których jedno było czerwone, a drugie białe. Tym drugim był Byakugan.
- Nie mogłeś otworzyć drzwi, gdy pukałem? - pytając o to chłopak podszedł do kobiety i przyjrzał się wiązaniom.
- Wiesz, jakoś mi się nie chciało - wyjaśnił Maguro, wchodząc do pokoju z dzbankiem pełnym wody, który postawił na podłodze.
- To teraz wstawiaj drzwi, chyba, że chcesz, by sąsiedzi coś zauważyli - polecił Orochi.
- Wszyscy nieprzytomni na minimum dwie godziny. Mamy czas na zabawę - mruknął starszy z braci, szturchając kobietę, z której oczu zaczęły cieknąć łzy. - Nie dała się łatwo związać, wiesz? Trzeba było ją co-nieco poobijać.
- Właśnie tego nie rozumiem. Czy to nie jest sprzeczne z naszą misją? Na tortury cię zebrało? - zapytał młodszy, wskazując na walizkę leżącą pod stołem.
- Taki materiał rzadko się zdarza - wyszeptał Maguro, szturchając kobietę w ramię, co wywołało u niej ból, dobrze widoczny na jej twarzy. Czerwonowłosy prychnął.
- Ty nawet wiązać nie potrafisz. Jak się patrzy na to, aż się śmiać chce, kretynie - mimo wypowiedzianych słów Orochi nie wyglądał, jakby było mu do śmiechu.
- Co polecasz? - zaciekawił się białowłosy.
- Jak z nowicjuszem... Jak z nowicjuszem...
- Ty sobie za dużo nie... - dalsze słowa nie zostały wypowiedziane, bo młodszy z braci zatkał usta starszego ręką, po czym pochylił swoją głowę nad głową związanej, patrząc jej prosto w oczy i uśmiechając się.
- Nie jesteśmy Uchihami, bracie, tylko członkami klanu Houzuki. Nie uważasz, że tortury byłoby o wiele lepiej widać, gdyby ją tak rozebrać? Na początek bym nawet uleczył jej rany, by efekt był doskonalszy. Co ty na to? - po tych słowach Orochi odwrócił się, uśmiechając się niewinnie do swojego brata.
- A co powiemy Abunareiowi? - zapytał Maguro, chwytając się za brodę i mrużąc oczy, nie mogąc rozpoznać swojego brata. Nigdy się tak do niego nie uśmiechał.
- Czyny mówią lepiej niż słowa - czerwonowłosy zachichotał po tych słowach i przybrał swoją zwykłą, chłodną postawę.
- O, wróciłeś - skomentował to jego starszy brat. - Co proponujesz? - Orochi z powrotem pochylił się nad kobietą, uśmiechając się. - Ej, nie ignoruj mnie!
- Jesteś Akari Gashatou, prawda? Akari, twój przydomek to Czarna Wdowa, bo zabijasz samych mężczyzn. Ilu ich już było? - udał, że się zastanawia. - Racja, trzydziestu jeden! - powiedział, nagle wytykając język i oblizując łzy Akari, na co ta zaczęła kręcić głową. Przestał dopiero po chwili, a uśmiech nadal nie schodził z jego twarzy. - W takich momentach normalnie żal bierze, że się nie ma Sharingana, Wiesz, co mam na myśli, Akari-neechan? - kobieta pokręciła nerwowo głową. - Tak myślałem, że nie wiesz... Jak się bawić, to na całego, nie? Mając władzę nad twoim umysłem mógłbym bezpiecznie wsunąć język do twoich ust i nie bać się, że mi go odgryziesz, co by było problematyczne... - przerwał. obserwując kolejne łzy pojawiające się na twarzy kobiety. Zaśmiał się, kręcąc głową. - Oj, nie udawaj, że żałujesz, bo ja w to nie wierzę. Z materiału dowodowego wygląda na to, że świetnie się wtedy bawiłaś, Akari-neechaaaaan - specjalnie przedłużył ostatnią sylabę. Chwycił Gashatou za policzki i zaczął się nimi bawić, po czym zaprzestał i westchnął. - Nie, bez Sharingana to nie ma sensu. Mam na imię Orochi Houzuki - przedstawił się. - Będę nikim innym, jak twoim mor-der-cą - uśmiechnął się, tym razem uśmiech nie był już słodki, tylko lekko straszny, o ile mimika nastolatka może kogoś przestraszyć. - Zaraz cię rozbiorę, lecząc rany, które zadał tobie mój brat. On mi pomoże, asekurując, byś przez przypadek nie zrobiła czegoś głupiego. Wiesz, on zna trochę iluzji, więc ci pogrzebie w główce... Gdy już będziesz gotowa, to ja cię zwiążę, i to nie w taki banalny sposób jak on, tylko tak, by ten obok miał zabawę. Wiesz, w taki sposób, za który z chęcią byś mnie i jego wypatroszyła, jak wnioskuję po tym, co o tobie przeczytałem. Następnie przejdę się na zakupy, kupię sobie czekoladę, lub dwie, a gdy wrócę, zastosuję na tobie Edo Tensei i w ten sposób zginiesz. To wszystko, co mam tobie do powiedzenia - dokończył wyjaśnianie swoich planów, oblizując policzek Akari.
- Edo Tensei? Próbowałeś ty już kiedyś tego? - zapytał Maguro, klepiąc brata po plecach, co go samego dziwiło. Po prostu obserwując to, co ten zrobił i słuchając jego słów nabrał do niego sympatii, której wcześniej nie odczuwał, bo zazwyczaj nawet się ze sobą nie spotykali, nie mówiąc o tym, że mieszkali w innych częściach wioski.
- Nie spoufalaj się, mie...
- Znasz to Edo Tensei, czy nie? - białowłosy uśmiechnął się.
- Teorię... - mruknął młodszy z braci. - Czas na praktykę.
- To ma być wyjaśnienie dla Abunareia? A kogo chcesz wskrzesić dla niego w prezencie?
- Uchihę Izunę, więc jej nie zabij, gdy wyjdę. Możesz się bawić tą tępą masą jak chcesz, ale nie zabijaj - polecił Orochi.
- Ha ha ha ha ha ha ha... - Maguro roześmiał się. - Brat Madary, prawda? To idealny prezent o dużej sile, a Abu-kun nie będzie miał problemu z kontrolowaniem go przy pomocy Koto Amatsukami.
- Tak, po to przecież zabrał trumnę z nim z Konohy. Po Yume być może go wskrzesi do żywych, o ile to coś wewnątrz niego pozwoli...
- O czym ty mówisz? - zdziwił się czerwonowłosy.
- Ach tak... - białowłosy się uśmiechnął. - Nie powiedział ci? He he...
- Czego mi nie powiedział? On ma coś wewnątrz poza demonem?
- Ja tam trzymam buzię na kłódkę. Dowiesz się po fakcie, ale się dowiesz. Ciekawe, jakie zgranie osiągną...
- Zgranie? Gadaj! - Maguro wyglądał na lekko podenerwowanego.
- Tylko jej nie zabij - mruknął młodszy brat, odwiązując powoli linę, która przeszkadzała w rozebraniu i uleczeniu kobiety. - Zrób klony i ją trzymaj, bo jeszcze mnie kopnie - dodał, zauważając, że Akari coraz bardziej stara się uwolnić.
- Już dobrze... Moku Bunshin No Jutsu - czerwonowłosy złożył pieczęcie i utworzył cztery drewniane klony. - Niezły efekt, nie?
- Abunarei i ja potrafimy więcej - skomentował to Orochi.
- Ja też potrafię więcej, tylko teraz nie ma takiej potrze..!
- Dobrze już, dobrze - młodszy z braci machnął lekceważąco dłonią. - Trzymaj ją za ręce i nogi, a oryginał niech mi pomoże w rozbieraniu, gdy ją rozwiążę. Chyba nie chcesz stracić tej niepowtarzalnej okazji? Taka drobna zemsta za wszystkich, którymi się bawiła... Nie rozumiem, jak Abunarei mógł twierdzić, że to coś nie zasługuje na śmierć.

***

     Znaleźliśmy się na dziesiątym piętrze w jakimś obskurnym drapaczu chmur. Miał on jeszcze piętnaście kondygnacji, ale dwie osoby z trzech, które mieliśmy dziś spotkać, znajdowały się tutaj, bynajmniej według ojca. Uchiha Sasuke posiadał bardzo dobrych szpiegów i więcej znajomości, niż cała Wioska Ukryta w Liściach, więc jeżeli on stwierdził, że tutaj znajdziemy "zbrodniarzy", to na pewno tak będzie. Byłem tego w stu procentach pewien. Naruto mógłby się mylić, ale nie ojciec.
     Zapukałem grzecznie w drzwi z namalowaną liczbą sto dwa. Nie było powodu, by robić awantury. Skoro ojciec był nieomylny, oczywistym było, że takie osoby mi się przydadzą. Nie zabija się użytecznych narzędzi.
     Po chwili drzwi zostały otwarte przez szatynkę, ubraną w strój pokojówki. Była to jedna z osób, których szukaliśmy
- Dzień dobry - kobieta powitała się, zerkając na mnie i Toukę, a potem zatrzymując wzrok na Hidanie. - Kim państwo są?
- Siemka - siwowłosy lekko się uśmiechnął. - Przechodziłem tędy z synem i siostrzenicą i postanowiłem wpaść do kolegi. Takashi jest w domu? - zapytał były członek Akatsuki. Yukihara, bo tak miała na nazwisko kobieta stojąca przed nami, zmrużyła oczy.
- Nie przypominam sobie, by Takashi informował kogoś ze znajomych...
- To oczywiste, że Jastrząb nie opowiada swojej... hmm... dziewczynie, co robi w barach ze... - Hidan spojrzał na mnie. - Wiesz, o co mi chodzi - dodał po chwili. - To jak, mój kolega jest w domu?
- Jak się nazywasz? - szatynka nie dowierzała siwowłosemu.
- Yoshida - przedstawił się. - A ty to pewnie Yuki, o której tyle Jastrząb opowiadał, nie mam racji?
- Zgadza się. Jak się poznaliście? - Gdy usłyszałem kolejne pytanie, przewróciłem oczami i kucnąłem, udając, że wiążę buta. Rzeczywiście sprawdziłem, dotykając podłogi, czy w mieszkaniu Yukihary ktoś jeszcze jest. Był.
- Poznaliśmy się... - zaczął Hidan. W tym momencie dotknąłem głowy kobiety dłonią połyskującą od chakry. Straciła przytomność.
- Straciłem cierpliwość. Bierz ją, Hidan-sama, a ja zabiję Takashiego - mruknąłem, wchodząc do środka.
     Brunet, bo nim był właśnie wspomniany mężczyzna, zdziwił się na mój widok i chciał coś powiedzieć. Nie obchodziło mnie, co takiego to miało być. Zdążył tylko jęknąć. Jego głowa została uwolniona od ciała.
- Idiota - wyszeptałem pod nosem. - Rozmawialiśmy z nią blisko minutę. Powinien się tym zainteresować, a nie gotować - stwierdziłem, zaglądając do garnka. Następnie przekroczyłem jego ciało i otworzyłem lodówkę. Niestety, była praktycznie pusta. Rozczarowałem się. Kolejny raz tego dnia...
     Touka przekroczyła próg kuchni i zwymiotowała. Dziwna dziewczyna. Nie wymiotowała na wzgórzu, gdzie była setka trupów, a jeden wprawił ją w odruch wymiotny? Śmieszne.
- Co jest? - rzuciłem, pojawiając się za Kuroyuki. Zlękła się, ale nie pytała. - Kiedyś też się nauczysz - stwierdziłem, siadając na sofie.
- Co z nią robimy, Uchiha-kun? - Hidan położył na ziemi nieprzytomną Yukiharę, a sam usiadł w fotelu.
- Budzimy, hipnotyzujemy i idziemy po ostatniego - poinformowałem go. - Ale zróbmy sobie małą przerwę, dobrze? - dodałem. Siwowłosy dziwnie się na mnie spojrzał, jakby mnie oceniając.
- Po co ci przerwa? - wreszcie zapytał, mrużąc oczy.
- Głowa mnie boli - stwierdziłem, zresztą zgodnie z faktami. - Muszę się przespać.
- Dopiero co spałeś.
- I muszę znowu.
- Ale dlaczego?
- Potrzebuję snu. Oko... boli. - Nie, żebym się z tego nie cieszył. Dawno już nie czułem bólu, To jednak oznaczało coś jeszcze. Musiałem skontaktować się z Kaguyą, zobaczyć ją, porozmawiać twarzą w twarz. Zawsze dawała mi sygnał właśnie w taki sposób - ogromnym bólem głowy - gdy chciała, bym spotkał się z nią będąc nieprzytomnym. Co do samej nieprzytomności, wystarczało nie oddychać przez jakiś czas... To dało się załatwić. - Dajcie mi pół godziny. Pilnujcie i niech wam nie przyjdzie do głowy atakowanie. Wyczuwam intencje nawet przez sen - blefowałem. Hidan znał jednak Itachiego Uchihę, mojego stryja, więc chyba uwierzył, a bynajmniej na to wyglądało.

Witam po sporej przerwie
i od razu informuję, że nie wiem, kiedy pojawi się następny rozdział.
Nie mam po prostu na to czasu, choć chęci posiadam całkiem sporo.
Ogólnie, ten rozdział oparty jest raczej na dialogach, nie opisach, co każdy zauważył,
jeżeli przeczytał.
Ciekawi mnie, jak to oceniacie, lecz brak komentarzy zrozumiem.
Blog w końcu wyglądał na praktycznie porzucony.
Pozdrawiam :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

layout by Sasame Ka