Uchiha i Konoha. Zamknij na klucz to, co naprawdę myślisz.
Blog Modern Konoha by Jikukan Ido,
o rodzeństwie Uchiha, oraz ich przygodach.

Kontakt : jikukan.ido@gmail

czwartek, 15 stycznia 2015

Rozdział 15 - Przebudzenie

     Wróciłem do realnego świata. Poczułem krew spływającą spod moich powiek na twarz.
Czułem jej metaliczny smak w ustach. Z tego, iż nie mogłem cofnąć ręki do tyłu, wywnioskowałem, że upadłem. Być może nawet zemdlałem. To się czasem mi zdarzało. Tak, to był całkiem realny scenariusz.
     Otworzyłem oczy i doświadczyłem prawdy o świecie. Wszystko, co widziałem, było skąpane w szkarłacie krwi. Oto prawda o świecie shinobi: jego piękno można dostrzec tylko wtedy, gdy pamięta się o ofiarach ludzi, którzy dla niego zginęli.
     Pod wieloma względami zgadzałem się z Siódmym Hokage. Wiedziałem, że niszczenie pokoju,
za który przelała krew niezliczona rzesza ludzi, jest egoizmem i do niczego dobrego nie doprowadzi.
Tak, musiałem się z tym pogodzić. Byłem egoistą.
     Byłem też kłamcą. Z jednej strony uważałem Obito, Paina i Madarę za złych ludzi, z którymi nie chciałem mieć nic wspólnego, z drugiej zaś strony ich moc i sposób bycia fascynowały mnie.
Szczególnie zaś upodobałem sobie profil psychologiczny i osiągnięcia Uchiha Madary. I myślę,
że mój brat też go podziwiał, tylko w trochę inny sposób...
     Gdzieś w głębi serca byłem dumny z tego, iż legendarny Uchiha Madara, jeden z dwójki założycieli pierwszej osady ninja, Konohagakure, był kiedyś przywódcą mojego klanu. Znałem mit,
wedle którego osoba, która przebudzi Rinnegana, będzie następcą Rikudou Sennina, Ootsutsukiego Hagoromo. Tak, moim zdaniem to Uchiha Madara nim został, nie Uzumaki Naruto.
Pragnąłem kiedyś stać się osobą, która dorówna legendzie tego Uchihy, posiąść imię, które będzie w stanie wpływać na umysły ludzi, tak, jak wpływa na nie sama wzmianka o Madarze, lub Naruto.
     Pragnąłem mocy. I to mocy nie byle jakiej, a świętej, boskiej. Mocy Shinjuu, mocy Kaguyi...
Czegoś, przy pomocy czego mógłbym udowodnić zarówno ojcu, jak i Naruto, ich małość.
Dobrze się składało - mój ojciec popełnił spory błąd, zamykając we mnie moc, której pragnąłem. Gdybym tylko naprawdę ją posiadł, gdyby stała się naprawdę częścią mnie, mógłbym pokonać tę irytującą mnie dwójkę ludzi. Nie zależało mi jednak jeszcze na ich śmierci. Chciałem tylko pokazać im, kim naprawdę są. Kim zaś byli dla mnie? Odpowiedź była prosta: idiotami, którzy dzięki sile mogli wprowadzać w życie swoje pseudonaukowe ideologie. Byli ludźmi, którzy nie zasługiwali na wyróżnienie, którego dostąpili.
     Zawsze uważałem, że wielką moc powinny posiadać tylko osoby inteligentne. Głupcy powinni być słabi. Dlaczego? Doszedłem do wniosku, że gdy głupcy posiadają więcej siły od osób mądrych,
może im się wydawać, że to oni mają rację. Ktoś w to wątpi? Niech spróbuje przegadać Naruto i jego brednie o ideałach. Uzumaki jest bardzo ciekawą osobą, lecz oderwaną od świata, Wydaje mu się, że rozumie wszystkich ludzi, lecz tak nie jest. Ludzie też go nie rozumieją, Jest dla nich wzorem, lecz raczej wzorem tego, jacy powinni być ludzie, a nigdy nie będą. Jego dusza jest zbyt... czysta.
     Moim zdaniem byłem jedynie osobą obdarzoną wyjątkowym darem wyciągania wniosków z zaobserwowanych sytuacji. Posiadałem też bardzo dobrą pamięć. No, i był we mnie zapieczętowany Kyuubi, który czasami odzyskiwał swoją osobowość, a wtedy zdarzało mu się opowiadać mi o Uzumakim. Bynajmniej do czasu, kiedy nie pojawiła się Kaguya. Niestety, nawet, gdy posiadłem większą wiedzę o Naruto od jego dzieci, gdy tylko o nim myślałem, pogrążałem się w smutku. Im mocniej obecny Cień ukazywał mi się jako osoba wierząca w ideały i będąca ich wzorem, tym większą rozpacz we mnie wywoływał. To, że niewielu jest ludzi, którzy go naprawdę rozumieją, to, że wziął na swoje barki tak dużą odpowiedzialność i to, że kiedyś cały jego świat runie...
     Uzumaki Naruto był ostatnią osobą, której życzyłbym klęski, jednocześnie, gdzieś w głębi serca...
marzyłem, by stać się tym, który doprowadzi do jego upadku.
     Co do innych ludzi i ich sposobu myślenia... Wszystkie ludzkie pomysły, po gruntownym rozpatrzeniu ich problematyki, wydawały mi się wadliwe, lecz sam nie potrafiłem wymyślić czegoś doskonałego. Gdyby jednak postawić przede mną następujące osoby: Orochimaru, ojca, wuja Itachiego, Madarę, Nagato, Naruto, Hashiramę, Danzou i Tabiramę, prawdopodobnie rzuciłbym się na brata mojego ojca z zamiarem zadania mu największego bólu, jaki tylko zadać bym potrafił, Nienawidziłem jego sposobu myślenia, a zwłaszcza tego, że poświęcił klan dla dobra wioski. Moim zdaniem filozofia poświęcania mniejszości dla korzyści większości jest głupotą i do niczego nie prowadzi. Owszem, w ten sposób można uratować rzeszę istnień, ale... jest to jednocześnie najłatwiejsze usprawiedliwienie morderstwa, na jakie można wpaść i było po prostu zachowaniem śmiecia. Że niby wziął na swoje barki nienawiść, jakiej nikt inny wcześniej nie doświadczył? Że to wszystko było iluzją, a tak naprawdę był z niego dobry człowiek? Nie potrafiłem tego zaakceptować. Nigdy tego nie zaakceptuję. Dla mnie Uchiha Itachi, mój wuj, byłby o wiele lepszym człowiekiem, gdyby był taki, za jakiego miał go ojciec przed jego śmiercią. Gdyby czerpał radość z zabijania i nie usprawiedliwiał go żadną ideą. Gdyby był taki jak ja. Ja, Uchiha Abunarei, stałem się shinobi wbrew mojej woli, lecz pogodziłem się z tym. Urodziłem się w klanie, dla którego normalne jest bratobójstwo, ojcobójstwo, matkobójstwo, a nawet kazirodztwo - kuzyn z kuzynką brali ślub i mieli dzieci - i, po nieudanej próbie odseparowania się od mojej rodziny (co wychodziło mi tylko przez rok, podczas którego nazbierałem sporo siniaków w prezencie od Hyuugi Nawakiego, z różnych powodów, ale głównie dlatego, że chciał pokazać, jaki to jego klan jest wielki i dobić leżącego - na co mu pozwalałem, bo wtedy sam brzydziłem się tego, kim się stałem... no, i dlatego, że na rok porzuciłem treningi całkowicie, a on codziennie trenował), pogodziłem się z tym, że jestem Uchihą, co oznaczało, że mogłem zostać w przyszłości kimś naprawdę silnym. Przyznałem rację zasadom, które mi wpajano i zacząłem czerpać radość z tego, kim byłem. Każda misja wprawiała mnie w stan bliski podnieceniu. Ten entuzjazm mógł naprawdę wszystkich zmylić. A ja po prostu cieszyłem się z tego, że istniałem i mogłem odgrywać rolę w ,,Teatrze bogów", jak zacząłem nazywać świat. Tak, Uchiha Abunarei, mimo swojej inteligencji nie był ateistą i wierzył w bóstwa. Coś takiego jak świat nie mogło być dziełem przypadku. Wszystko było piękne. Dosłownie WSZYSTKO. W teatrze nie ma rzeczy brzydkich. Wierzyłem, że ludzie są tutaj tylko po to, by zapewniać rozrywkę istotom wyższym. Nie stworzyliby nas przecież z miłości do nas, bo nie można kochać czegoś, co nie istnieje, a przed naszym pojawieniem się na świecie nie mogło nas być. Zostaliśmy stworzeni, by zyskać wolną wolę i by bogowie mogli podziwiać swoje najdoskonalsze dzieło. Skoro tak było, ludzie byli aktorami. Na scenie, o ile dobrze grasz, nie ma znaczenia, czy jesteś bohaterem pozytywnym, czy negatywnym. Oklaski należą się wszystkim. Dlaczego więc nie miałbym grać takiej roli, jaka by mi najbardziej odpowiadała? Gdy tylko nadarzyła się okazja do wyrwania się spod wpływu innych i samodzielnego decydowania o swoim życiu, wykorzystałem ją jak najlepiej. Teraz stałem się wolny. W końcu mogę grać swoją prawdziwą rolę, mogę pokazać światu, kim naprawdę jestem. Oj, to się im nie spodoba... Ale za to ja będę w pełni usatysfakcjonowany. I bogowie, którzy rozpoznają we mnie swoje dzieło. Moje motto życiowe: "Postępować wyłącznie zgodnie ze swoją wolą."
     Wstałem i przetarłem oczy. Moja dłoń była teraz brudna od krwi. Rozejrzałem się po sali. Bezwładne ciała, stół i srebrny diadem. leżący na ziemi. Musiałem go opuścić,chwilę wcześniej powiedziałem Daimyou, że ma przekazać odpowiednim osobom, iż ci ludzie zostali wzięci na zakładników przez Saiguron. Należało ich zatem ukryć. Pamiętałem, że w piwnicy tego budynku było kiedyś więzienie. Postanowiłem ich tam przenieść, spętać linami i pozostawić, aż do przybycia Dokeshiego, używając dla pewności iluzji, silnej iluzji, by nikt ich nie wykrył.

     Gdy już zrealizowałem trzy pierwsze punkty wcześniejszego założenia i moja stopa dotknęła stopnia schodów prowadzących do góry, nagle postanowiłem się cofnąć i podać ofiarom odtrutkę.
Później mogę nie znaleźć sposobności, by to zrobić.
     Usiadłem na ławce, blisko komnaty, w której zamknąłem zakładników. Przyzwałem strzykawki i płyn, który miał stanowić remedium. W tym samym momencie usłyszałem kroki piętro wyżej i narzekanie jakiegoś shinobi Kiri, któremu zlecono zapewne posprzątać bałagan, który zrobił Dokeshi. Oby osoba sprzątająca nie okazała się zbytnio ciekawska i nie zeszła na dół. Jeżeli to
jednak zrobi, dołączy do swoich kolegów i koleżanek, przez co kolejny delikwent będzie miał dużo roboty. Bardzo nieprzyjemnej roboty.
     Udało mi się zaaplikować błękitny płyn do strzykawek, zaś osobnik znajdujący się nade mną okazał się, na swoje szczęście, dosyć tępy, lub inaczej: dobrze wykonywał swoją pracę i nie należał do gatunku prawdziwych ludzi, ciekawych najbliższego otoczenia i świata. Odnotowując tę smutną nowinę, wkroczyłem do sali z zakładnikami, podałem im odtrutkę i jak najszybciej opuściłem pomieszczenie. Za dwie do trzech godzin ofiary powinny się obudzić, a wtedy czeka je przesłuchanie przez Maguro-kuna. Gdyby moje ciało czuło ból, nie chciałbym być na ich miejscu.
Maguro, Shisuka i Suzume... Tylko Morino Ibiki jest w stanie z nimi konkurować.
     Jak ja uwielbiam to pokolenie. Niezdolni to samodzielnego myślenia, ale za to silni. Zebranie wyjątków, potwierdzających tę regułę, musiało ojca namęczyć. Chyba powinienem mu kiedyś podziękować, mimo wszystko. Podziękować zawsze można, tymczasem jednak też pomyśleć o bezpieczeństwie, bo Uchiha Sasuke do głupich nie należy. Niebawem zauważy, że coś jest nie tak,
a wtedy będzie źle. Będę musiał niebawem pójść po Namidę i oficjalnie wkroczyć u jej boku do wioski. W stroju ANBU Kirigakure najlepiej.
     Ojciec wie, że Wise to nie Saiguron, tylko część integralna Taki. Konoha jednak myśli inaczej. Zakładając zatem najgorszy scenariusz, jestem oskarżony jedynie o pobicie oraz uszkodzenie ciała Minato i oniichana. Tak, ani ojciec, ani nikt z Taki nie puści pary z gęby. Szczególnie gadatliwy Suigetsu, skoro mamy mu tu wybudować ładny domek, a w przyszłości ma, według wizji ojca,
zostać kimś ważnym w naszym wspólnym tworze... Biorąc to pod uwagę, wątpię, by Hokage dał komuś zadanie, które by polegało na sprowadzeniu mnie, Maguro i Orochiego do wioski.
Tak... Jeżeli by to dobrze rozegrać, można by doprowadzić do sytuacji, w której Konoha zaakceptuje naszą nieobecność w wiosce i przynależność do Yume. Posłużę się Panem Feudalnym, który nada wszystkim członkom Wise bez obywatelstwa Wody, obywatelstwo tego kraju. Jutro zrealizujemy też założenia dwóch pierwszych aktów. To uspokoi ojca. Następnie wprowadzimy stanowiska administracyjne, które ojciec chce, by tu utworzono: Radę Arystokracji, Radę Klanów i Radę Stu oraz Ministerstwa. Do czasu przekazania przez ojca wszystkich zwojów Rei-Shi-Jinsei, które zdobędzie Konoha, czy raczej dostanie, bo coś łatwo im idzie, Hidan, przebrany za człowieka Saiguron, zamorduje Pana Feudalnego. Wtedy ogłosimy do wiadomości publicznej proklamowanie Cesarstwa i w związku z tym - kto jest cesarzem. Jednak jako, że nie mam tyle czasu, by siedzieć w papierkach, nie interesuje mnie to nawet, gdyż wolę wydawać polecenia w małym gronie ludzi, mianujemy Maguro-kun Wielkim Królem. Ojciec nie będzie miał nic przeciwko, a ja zyskam sposobność, by upolować kilka zwierzątek, potrzebnych do postawienia bariery, która ochroni ten kraj przed Ashurą i Indrą, po czym zrealizuję plan uzgodniony z Boginią. Ah, i obiecałem przecież zabawę Hidanowi! Jutro, wraz z Ashita, pozwolę mu spacyfikować stolicę. Zwalimy na Saiguron,
być może dzięki temu naprawdę się nami zainteresują.
     Rozmyślając o tym i o innych krokach, które zamierzałem podjąć w najbliższej przyszłości,
wykorzystałem moment, w którym shinobi, sprzątający ciała i to, co one wydzieliły, nie był obecny w budynku, wspiąłem się po schodach i pojawiłem się ponownie w gabinecie Cienia Wody.
Pierwszym, co tam zrobiłem, było pozostawienie pieczęci Hiraishin pod parapetem i pod biurkiem.
Następnie chwyciłem laptopa, leżącego na dębowej szafce obok. Z pewnością należał do Mizukage.
Był w miarę dobrze zabezpieczony, co wywnioskowałem po fakcie, iż nie potrafiłem odgadnąć hasła. A tyle nauczyłem się o życiorysie Cienia...
     Pogodzony z faktem, że ten Kage nie jest zupełnym kretynem, bo hasło nie jest najwyraźniej jego imieniem, datą urodzin kogoś bliskiego, czy po prostu hasłem do laptopa, lub innym oczywistym słowem, tylko najpewniej skomplikowanym szyfrem, postanowiłem wziąć ten komputer ze sobą,
by przekazać go Orochiemu-kun. On powinien sobie z tym poradzić, w końcu to on złamał hasło do laptopa Naruto, które najpewniej wymyślił mu Shikamaru-sama. Pewnie też byłbym w stanie się tego nauczyć, lecz nie miałem zamiaru marnować na to czasu. Towarzysze też są od czegoś. Nie można robić wszystkiego w pojedynkę. Przyjaciele są od tego, by pomagać i dokopać, gdy nam się coś poprzewraca w głowach. Tylko dzięki nim możemy wiedzieć, kim tak naprawdę jesteśmy.
Bo tak naprawdę to nie jesteśmy tacy, za jakich mają nas obcy, tylko tacy, jakimi opisują nas prawdziwi przyjaciele. Gdybym miał to wszystko robić sam, rzuciłbym to i korzystał z życia,
mimo tego, że byłoby to zwykłe unikanie działania i poddanie się. W pojedynkę nie warto nic robić.
Wszystko nabiera sensu, gdy ma się chociaż kilku współpracowników, którzy podzielają twoje ideały. I wtedy nie ma znaczenia, czy celem jest zbudowanie czegoś, czy zniszczenie...
Praca wykonywana w grupie, bez względu na to, do czego zmierza, jest przyjemną formą spędzania czasu.

     Trzymając laptopa w dłoni, wykonałem pieczęć i zniknąłem, pojawiając się w moim pokoju w Suiyou. Odłożyłem komputer na stolik i wyjąłem z bambusowej komody biały płaszcz z herbem Ootsutsukich na plecach. Położyłem go na łóżku, obok czarnego kombinezonu, który zostawiłem tu wcześniej. Zdjąłem z siebie błękitne haori, i zacząłem odwiązywać czarne bandaże zakrywające mój korpus i prawą rękę. Gdy już się ich pozbyłem, zdjąłem rękawiczki i podszedłem do lustra, które kazałem tutaj przynieść. Dobrze, że nie gasiłem światła w pokoju, choć w sumie zawsze mógłbym użyć Sharingana.
     Stałem przed zwierciadłem w samych bokserkach. Włosy, tak podobne w kolorze do tych Kakashiego-sama, że można by wziąć mnie za jego syna, miałem rozczochrane na wszystkie strony. Zacząłem przyglądać się swojej twarzy. Itachi mnie załatwił. Od łuku brwiowego po prawej stronie - w lustrze lewej - aż do połowy policzka widać było białą szramę. Zasklepiłem ranę komórkami Hashiramy, lecz wyglądało na to, że miałem do wyboru albo ślad barwy papieru, albo bliznę. Na to samo wychodzi... I po co bawiłem się w Kakashiego? Teraz mam podobną wadę, tylko po drugiej stronie. I to oko. Tak, zdecydowanie ten Kalejdoskop nie pasuje mi do twarzy. Postanowiłem wyjąć to oko. Zrobiłem to natychmiast, prawą ręką. I znowu zauważyłem kolejną wadę, a nie chodziło tu bynajmniej o to, że jedna z moich rąk była o wiele bledsza od drugiej. Ślady czarnych szwów na prawym bicepsie też nie irytowały mnie najbardziej. Winne były czarne plamki, które pojawiały się w okolicach łokcia i kończyły się dopiero na szyi...
     Spojrzałem się w lustro jeszcze raz, tym razem z jedną powieką zamkniętą. Zmierzyłem wzrokiem mój brzuch. Cholerne pieczęcie! Irytowała mnie zwłaszcza ta druga, mniejsza. To ona była odpowiedzialna za przetrzymywanie w moim ciele osobowości Kaguyi. Gedou Mazou już wchłonąłem osobno, chociaż ono nie pozostawało pieczęci... To musiało boleć Kaguyę-chan...
Nie dość, że nagle wyrwano ją z pieczętującej skały, to potem wydostano z niej Gedou Mazou i szybko zapieczętowano we mnie. Cóż za zniewaga i tchórzowskie zachowanie. Przecież bez bijuu nie posiadała Rinne Sharingana! Sam Byakugan i kilka kekkei genkai. Gdyby ojciec miał trochę honoru, dałby jej szansę na pojedynek. I tak by pewnie przegrała, z tak ograniczoną chakrą i bez znajomości podstawowych technik... Zamiast jednak dać jej choć chwilę wytchnienia, sprawił ból i zapieczętował w dzieciaku... Shinobi to tchórze.
     Odszedłem od lustra. Wyjąłem z komody słoik i włożyłem do niego Mangekyou Sharingana Obito. Mogłem przyzwać słoik z moim drugim okiem, lecz na razie nie było ono potrzebne. Postanowiłem pochodzić z jednym okiem, a później wszczepić sobie oczy zabrane Itachiemu...
Heh, Orochimaru to się nie spodoba. Oddam mu swoje Mangekyou, tylko zablokuję w nich technikę Koto Amatsukami...
     Odłożyłem słoik do komody. wyjmując z niej białą maskę i tego samego koloru rękawiczki, po czym ubrałem na siebie czarny kombinezon, na który włożyłem biały płaszcz. Zapiąłem go i założyłem geta na stopy. Następnie chwyciłem białą maskę i nałożyłem ją na twarz, by na koniec założyć białe rękawiczki. Tak ubrany mogłem zacząć poszukiwania Namidy.
     Opuściłem pomieszczenie i ruszyłem w kierunku jej pokoju. Na korytarzach, jak zwykle, nie spotkałem nikogo. Wszyscy zapewne znajdowali się w innej części Suiyou. Houzuki mówiła mi,
że ten schron dzieli się zasadniczo na dwie części - tą dla VIPów i tą, w której przebywa reszta.
Zatrzymałem się przed stalowymi drzwiami z drewnianą cyfrą 1 zawieszoną na nich. Zapukałem do nich. Nikt nie otworzył. Nie było jej tu. Westchnąłem. Skoro tak, postanowiłem ruszyć do jadalni.
     Tam też jej nie było. Spotkałem tam jedynie Maguro i Senjuu, którzy jedli ramen w towarzystwie kilku osób z Ashita. Zapytałem ich, czy nie wiedzą, gdzie jest Namida, na co powiedzieli mi, że użera się teraz z Hidanem na sali treningowej. Po chwili już tam byłem, lecz też nikogo tam nie było.
Gdy wszedłem bez zaproszenia do pokoju byłego członka Brzasku, ten normalnie leżał na swoim łóżku i oglądał telewizję. Zerknął w moim kierunku, po czym wskazał mi taboret, stojący obok. Usiadłem, zastanawiając się, o co mu chodzi.
- Mówiłeś, że dzisiaj będę mógł się rozerwać, tak? - zaczął szeptem, po czym zerknął na mnie.
- A ty skąd w ogóle wiesz, kim jestem? - zapytałem. Nosiłem przecież maskę, a ten bezbłędnie mnie rozpoznał.
- Włosy - mruknął, wyłączając telewizję. W tym samym momencie przyznałem sobie ujemny punkt za podwójną głupotę. Musiałem być najwyraźniej roztargniony. Przecież moje pytanie było takie beznadziejne... Przyznałem się do tożsamości. Mógł przecież blefować. I do tego włosy...
- Co za nudy... To jak będzie, czeka mnie jakaś rozrywka, czy mam nie dołączać do tej waszej organizacji? - zapytał mnie Hidan, wpatrując się nie we mnie, a w telewizor.
- O czym rozmawiałeś z Namidą? Gdzie ona jest?
- O tym samym co teraz z tobą - odpowiedział szybko. - I co mnie ona obchodzi? Ja chcę po prostu rozruszać kości i złożyć kilka ofiar Jashinowi. - Przeczesał sobie włosy prawą ręką. - To jak?
- Gdy tylko Suzume...
- Ta blondynka?
- Tak, ona. Gdy tylko Suzume załatwi odpowiednie stroje, ty oraz całe Ashita dokonacie pacyfikacji obecnej stolicy Mizu no Kuni, Koutou.,,, Ukrywa się tam parę nuukeninów, ale nie mamy pewności, kto dokładnie, więc wybijamy wszystko, co się rusza... No, limit na jedną osobę to ocalenie pięciu osób... - dokończyłem, wstając.
- Ile to potrwa? - zapytał, gdy już zamykałem drzwi.
- Zaczynamy jutro koło dziesiątej, a potem... w zależności od tego, jak kto chce. Sayounara - zamknąłem drzwi. Nim to jednak zrobiłem, usłyszałem jeszcze jedno zdanie: "Poszła do swojego pokoju."
     Czyli się minęliśmy. Po chwili znowu znalazłem się przed jej pokojem i zapukałem do drzwi. Otworzyła mi, mierząc mnie od stóp do głowy i patrząc się dziwnie.
- To ja, Abunarei - mruknąłem, ściągając maskę.
- Ah, to ty... - odsunęła się, bym mógł wejść do jej pokoju.
     Było to pomieszczenie nie pasujące do pozostałych w tym podwodnym schronie, lecz posiadające swój urok. Z drugiej strony mógłbym powiedzieć o nim też to, że nigdy bym w czymś takim nie zamieszkał - głównie z powodu białych ścian. Poza nimi w pokoju znajdowało się duże łóżko, o wiele lepsze od mojego, takie, na jakie mogą sobie pozwolić ludzie bogatsi. Doszedłem do takiego wniosku, spoglądając na złote elementy i drogocenne tkaniny, które pokrywały je. Było to łóżko, którego nie powstydziłby się nawet sam Uzumaki Kyuushi, najbogatszy shinobi świata, którego miesięczne zarobki przewyższały zarobki całej Konohy razem wziętej. Poza łóżkiem w pokoju znajdowały się trzy szafki, każda z nich pomalowana na złoto. Ściany pokoju, jak już wspominałem, były białe, gdzieniegdzie ozdobione przez obrazy; jeden z nich przedstawiał łąkę, z samotnym drzewkiem wiśniowym, inny natomiast sad wiśniowy i jakąś dziewczynę, zbierającą owoce - mógłbym opisać kolejne obrazy, ale wspomnę tylko o tym, że na każdym z dziesięciu było chociaż jedno drzewo wiśniowe. Czego zaś w pokoju brakło? Nie widziałem tutaj ani stołu, ani biurka. Nie było też krzesła, fotelu, czy czegokolwiek innego do siedzenia - tylko łóżko, którego długość wynosiła co najmniej trzy i pół metra, a szerokość minimum dwa metry i trzydzieści centymetrów (tak na oko). Dodając do tego materiały, z którego je wykonano i pościel, także drogocenną, musiało to być naprawdę wygodne łóżko. Gdy tylko na nie spojrzałem, nie mogłem się doczekać momentu, w którym wyleczę się z mojej przypadłości - braku zmysłu dotyku i węchu. To łóżko musiało być po prostu cudowne...
-... tutaj przyszedłeś? Ej, słyszysz?...
- Tak, tak - mruknąłem, odrywając wzrok od poduszki i kierując go na Namidę, która siedziała na drugim końcu łóżka. - Chciałem cię zapytać, czy nie zechciałabyś dzisiaj odwiedzić ze mną którejś z restauracji w stolicy? - zapytałem, delikatnie się uśmiechając i wpatrując w jej błękitne oko.
W momencie, kiedy zauważyłem, że nawiązała ze mną kontakt wzrokowy, pomyślałem, że jednak dobrze by było wszczepić sobie drugie oko, a nie paradować z jednym. To może trochę dziwnie wyglądać. Ona pomyślała najwyraźniej to samo, bo nie udzieliła mi od razu odpowiedzi, zamiast tego zadając mi pytanie.
- Powiedz mi, jak się czujesz z jednym okiem? Czy to nie będzie dziwnie wyglądać, gdy tak...
- Nie musisz się martwić - mruknąłem. - To nic wielkiego. Może trochę dziwnie wygląda, ale już niebawem wszczepię sobie nowe. - Z moich ust nie schodził uśmiech. - Wiesz, po kolacji wpadlibyśmy do Kiri, gdzie ogłoszą ciebie nową Mizukage. Będę robił za twoją ochronę. Właśnie w tym celu tak się przebrałem i mam ze sobą ten przedmiot - pomachałem maską trzymaną w lewej dłoni.
- Rozumiem, Abunarei-kun... - wyszeptała dziewczyna. - Hej! Jak już tam będziemy, opowiesz mi, dlaczego odwołałeś dzisiejszą akcję i czy inne dojdą do skutku? - zapytała, nagle wstając i podchodząc do mnie. Wskazała mi na drzwi, a gdy się odwróciłem, wypchnęła mnie z pokoju - czego się nie spodziewałem. - Czekaj na plaży. Muszę się przygotować - stwierdziła, zamykając drzwi tuż przed moim nosem.

Konnichi-wa minna!
Oto kolejny, piętnasty rozdział. Nie jest zbyt długi... Powiedzmy, że taki jest moim zdaniem idealny.
Staram się dostać na dobry kierunek studiów, zatem nie mam za wiele czasu na pisanie na blogu - i za szybko to się nie zmieni. Tyle wytłumaczenia, dlaczego rozdział jest taki, a nie inny.
Ciekawe, czy ktoś zgadnie, na której postaci z anime jest wzorowany sposób myślenia Abunareia (a bynajmniej jego wizja świata)?
Pozdrawiam wszystkich i życzę sukcesów,
szczególnie w realu :)

1 komentarz:

  1. Ten Aburanei... Pisałam już, że go nie lubię, trochę mnie przy okazji przeraża :P Taki ukryty psychopata. Co do Twojego pytania mam się teraz nad czym zastanawiać... Bo coś mi świta w głowie, ale nie ryzykuję jeszcze zgadywania, na której postaci wzorowałeś jego myślenie.
    Życzę wytrwałości w nauce i odrobiny szczęścia, a dostaniesz się gdzie chcesz

    OdpowiedzUsuń

layout by Sasame Ka