Uchiha i Konoha. Zamknij na klucz to, co naprawdę myślisz.
Blog Modern Konoha by Jikukan Ido,
o rodzeństwie Uchiha, oraz ich przygodach.

Kontakt : jikukan.ido@gmail

wtorek, 27 maja 2014

Rozdział 12 - Koto Amatsukami

     Puk, puk, puk! Zabawne, nie ma co. Pewnie Nejiemu się nudzi...
Puk, puk, puk! Dałby spać? Która to godzina by w drzwi walić? Obróciłem się od Hinaty i
sięgnąłem po zegarek, który ściągnąłem z ręki przed snem. Ten srebrny na rękę, prezent od jej ojca. Dwie po szóstej... Nie chce mi się wstawać. Zerknąłem w stronę okna. Światło słoneczne prześwitywało przez nie, na całe szczęście tylko delikatnie. Dotarło do mnie, że to raczej nie było pukanie mojego syna. Jest w domu. Ciekawe, czego ode mnie chcą? W biurze miałem się pojawić dopiero po dziesiątej... Wstałem, poprawiając kołdrę, którą zwaliła moja żona - wierci się w tym łóżku bardziej ode mnie... a może ja to zrobiłem? Kto by w to wnikał... Szybko założyłem na siebie moje nowe, czarne spodnie, przypominając sobie, że pod łóżkiem powinien być mój płaszcz Hokage... Późno wróciłem i nie było okazji zanieść go na dół... Wyjąłem biały strój, ale gdy zobaczyłem, jak to coś wygląda, rozmyśliłem się. Postanowiłem podejść do szafy i wyjąć z niej coś innego, o podobnym kroju - mój ulubiony, pomarańczowy płaszcz, z czarnymi płomieniami. Szybko go na siebie włożyłem i skierowałem się do drzwi. Puk, puk, puk! Czy reszta domowników ma gdzieś to pukanie? Puk, puk, puk! Otworzyłem drzwi.
- Ohayou, Hikari-chan - przywitałem się. -  Czemu zawdzięczam poranną pobudkę? - Wyczułem od niej stres i pewnego rodzaju smutek... i lęk.
- Ohayou gozaimasu, Hokage-sama... - mruknęła cicho, 
pod nosem, przeskakując z nogi na nogę. Zawiesiła wzrok na mnie, jakby się zastanawiała, czy może coś mi powiedzieć. Tak, to na pewno było to. Zawsze tak wtedy wygląda. Teraz była tylko trochę bardziej zlękniona. 
Uśmiechnąłem się do niej.
- Śmiało, mów, po co przyszłaś - zachęciłem ją. - W końcu nie wstałem na darmo, prawda? O szóstej powinniście zacząć z Goukim wartę przy moim gabinecie, ten teges...
Co się stało? Połamał sobie nogę i chciałaś prosić o zwolnienie? Zgadzam się. - Jednak nie trafiłem. Nie trafiłem i to mocno, a szkoda... Zaraz miałem się o tym przekonać.
- Niestety, Hokage-sama, wioska ma problem... - dziewczyna znowu się zacięła. Poszerzyłem uśmiech, kibicując jej w głowie, by w końcu dokończyła, co zaczęła. Udało się! - Brama A jest cała we krwi - od razu przestałem się uśmiechać. - Ktoś napisał na niej parę cyfr i wyrazów, krwią. Nie wiem, kto to zrobił... a Gouki nie stawił się... 
Normalnie poszłabym do punktu widokowego, ale jest nieczynny, więc przyszłam do pana - poinformowała mnie. Jak już zacznie mówić, to potrafi. - Jest pan dobry w zagadkach? - zapytała, po czym dodała. - Tam na bramie jest właśnie taka jedna. Mnie się skojarzyło tylko z bijuu. - I po tych słowach coś we mnie kazało mi przeczytać tę zagadkę. Przecież to może być niewinny żart... W końcu żadnego ciała nie znalazła. Gouki zaspał i tyle. Coś jednak mi mówiło, że to może znaczyć więcej, niż się mi wydaje...
- Hikari-chan, jak możesz, idź odwiedź Goukiego, jestem pewny, że zaspał - uśmiechnąłem się do niej. Może nie wyszło mi to najlepiej, ale nie co dzień ktoś maluje napisy krwią. - Ja zaraz pójdę i zobaczę te napisy. Jak już obudzisz Aburame, przyjdźcie pod bramę. Będę na was czekał. Z nową misją - poinformowałem ją. A jak! Nie mam zamiaru szukać tego wandala sam. Ona pierwsza zobaczyła jego dzieło? No to niech ona myśli, kto to mógłby być. Ja co najwyżej nakieruję ją, jeżeli uda mi się coś rozpoznać w napisach, styl pisma, lub dowiem się, czy zabita osoba była shinobi, czy cywilem?  To proste, w końcu ślady chakry pozostają we krwi. Jedno dotknięcie prawą dłonią i odpowiedź będzie mi znana.
- Hai, Hokage-sama! - odpowiedziała szatynka, pokłoniła się lekko i złożyła ręce w pieczęć, 
znikając w białym dymie. Miałem bardzo podobny zamiar. Mój pomysł różnił się tylko brakiem pieczęci i prawie że natychmiastowym znalezieniem się przy bramie. Oczywiście, miał mi w tym pomóc Kurama.
- Tylko uważaj, żeby nikt cię nie zauważył, Naruto. Lepiej niech myślą, że jestem w innej osobie, 
w pełnej formie, niż to, że on ma tylko połówkę.
- Jasne, Kuramo. Nikt nawet nie zauważy. Od razu zdezaktywuję tryb, gdy tylko znajdę się przy bramie. To będzie kilka sekund - odpowiedziałem w myślach do mojego przyjaciela, po czym szybko skorzystałem z jego chakry, znajdując się przed celem. Od razu też przestałem się świecić. 
No to co my tutaj mamy? Faktycznie krew... Zapach krwi jest dosyć łatwy do rozpoznania. Świeża. Daję jej z dwie - trzy godziny. Podszedłem do bramy, dotykając śladów krwi znakiem, który mam na dłoni. Shinobi. Klan... raczej Aburame. Nie wiem, który, za mało tej chakry. Krew pochodzenia... Przyjrzałem się jej, a mina mi zrzedła. Nie jestem w stanie tego określić. Przydałby się jakiś medyk... Oni wiedzą więcej o tym wszystkim. Śledczy też mógłby być. Pan Morino na pewno by mógł powiedzieć mi więcej na temat tego śladu. Oczywiście nie dowiedziałby się, 
z jakiego klanu pochodzi poszkodowany. Właśnie, poszkodowany. Trzeba mieć nadzieję, że ten poszkodowany, to jednocześnie sprawca... Inaczej wyślę ANBU za tym, kto odważył się podnieść rękę na moich przyjaciół. Nikt nie ma prawa ich krzywdzić... 
Westchnąłem. Oddaliłem się kawałek, by lepiej widzieć napis.

Ichi Ni San Yon Go Roku Nana Hachi Kyuu Kyuu Juu Juu
Błąd Mędrca... podwójnie...  Shinigami... Diwa Anahita
Sokotsu no kuni...
WISE

 - Intrygująca zagadka, Faktycznie nasuwa się skojarzenie z bijuu po przeczytaniu pierwszej linijki. Ciekawe tylko, po co ktoś powtórzył dziesiątkę i dziewiątkę dwa razy... Błąd Mędrca... Na kami,
o którego mędrca chodzi? Pełno ich jest i było... Co podwójnie? Dlaczego musiało się rozmazać? Bóg Śmierci... Normalka. Każdy wariat się na niego powołuje, zawsze coś o nim jest.
Diwa i Anahita... Nie wiem, o co chodzi, ten teges. To jakieś imiona... chyba. Sokotsu no kuni... Kraj Dna, zwany także Ne no kuni, Krajem Korzeni, oraz Yomi no kuni... Kraina Ciemności. Chodzi o miejsce, do którego udajemy się po śmierci,  rządzone przez Shinigami. Już łapię. Szkoda, że nic więcej nie widać, musiało się rozmazać lub ktoś specjalnie tak to zrobił. 
WISE... Te litery, to jedne z tych, którymi oznaczamy rangi misji. Roumaji... rzadko stosowane. 
Wyraz pochodzi z tego samego języka co tytuł Nagato - Pain. Trzeba tylko znaleźć odpowiedni słownik... Tak właściwie, to ciekawe, czy gdzieś na świecie są ludzie, mówiący tamtym językiem, 
czy to tylko jakieś kodowanie... W końcu nigdy się nie napotkaliśmy na kogoś takiego - mówiłem szeptem, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Uświadomił mnie o tym Kurama.
- Naruto, wiesz, to nienormalne, gdy ktoś mówi sam do siebie - usłyszałem w głowie jego charakterystyczny, donośny głos. Wzdrygnąłem się. Zaskoczył mnie. Tak głęboko rozmyślałem, 
że zapomniałem o jego obecności... o ile jest możliwe zapomnieć o kimś, kto od twojego urodzenia jest razem z tobą, jest ci jak brat... Pojawiłem się w miejscu, gdzie było pełno wody, patrząc na Kuramę.
- Co o tym sądzisz, partnerze? Moje wnioski są dobre? Szkoda, że nie można więcej rozczytać, 
ten teges... - zniżyłem głos. Lis się zaśmiał. 
- Jeżeli to rzeczywiście jest rozmazane, to odczytamy to. Biuro Śledcze sobie poradzi - 
mruknął, jakby od niechcenia. On to wie, jak mnie pocieszyć. Czyli nie wszystko stracone, 
będę mógł rozwiązać zagadkę! Hokage Uzumaki Naruto wkracza do akcji, yeah! - taka by była moja reakcja, gdyby ta łamigłówka nie była napisana krwią. Zamiast tego wyglądało to tak:
- Kuramo, jak myślisz, czy komuś z naszych przyjaciół coś się stało? Nie zniósłbym, gdyby moje przepuszczenia stałyby się prawdą... - spochmurniałem, każde kolejne słowo wymawiając ciszej, 
ostatnie było praktycznie nieme. Lis jednak, jak to on, rozumiał mnie doskonale. 
Co nie znaczy, że od razu dał mi o tym znać.
- Jakie znowu przepuszczenia? - zapytał krótko, przypatrując się mi uważnie.
- Jak to "jakie"?! Martwię się! Myślę, że ktoś napadł na jednego z shinobi wioski, ktoś z wewnątrz! - wytłumaczyłem mu. - Obym nie miał racji - wyszeptałem.
- Ah, o to ci chodzi! - Kyuubi najwyraźniej przestał się ze mną droczyć. Chyba. - Dlaczego nie może być to ktoś z zewnątrz? - a jednak, to jeszcze nie koniec.
- Dlatego, że ktoś taki musiałby znać sposób wyminięcia barier, a to praktycznie nie możliwe!
- Ufasz wszystkim z ANBU? Jesteś pewien, że nikt nie zdradził sposobu dostania się do wioski innym nacjom? - zapytał Kurama. No jasne, że ufam wszystkim MOIM ANBU... 
Co do podwładnych Sasuke, mógłbym mieć obiekcje, ale nie są im znane wszystkie zabezpieczenia, a otwarcie bramy wymaga znajomości kilku z nich. Szkoda, że trwa remont w Wieży Obserwacyjnej i wszyscy, którzy tam pracują, mają wolne. Gdyby nie to, od razu bym wiedział, co i jak, a tak męcz się w podchody, bez śniadania. Okrucieństwo. Ale lepsze to od papierkowej roboty. 
- Ufam. Winowajcą jest na pewno jakiś psychol z Konohy. Nie ma po co kłamać... 
Nie wszyscy shinobi są dobrzy, niektórzy się pogubili na drodze życia - odpowiedziałem.
- Szykuj się na najgorsze, Naruto. Wtedy lepiej zniesiesz, jeżeli to się stanie - doradził mi lis.
- Arigatou za radę, demo*... To raczej zwykły żart. Być może robota Dotene... -  odpowiedziałem partnerowi. Nic nie odpowiedział, a ja znalazłem się z powrotem w prawdziwym świecie. 
Przede mną stałą Hikari, sama, zrozpaczona. Po jej twarzy było widać, że przed chwilą płakała. 
Czekałem na to, co mi powie, zaciskając pięść, bo już byłem pewny, że to nie będzie dobra informacja. Dzisiejszy dzień nie zalicza się do tych normalnych.
- Hokage-sama... Gouki... Nie żyje - poinformowała mnie i rozpłakała się. Pierwsza potwierdzona ofiara tej nocy. Dlaczego pierwsza? Po tej zagadce i krwi na bramie skłonny jestem stwierdzić,
że może być też druga ofiara. Zacisnąłem mocniej pięść. Trzy wdechy. Spokojnie...
Ichi... Ni... San...
- Hikari-chan, co się mu dokładnie stało? Gdzie znalazłaś ciało? - zapytałem, siląc się, by mój głos był jak najbardziej delikatny. Nim odpowiedziała, stworzyłem szybko pięć klonów, które pobiegły w różnych kierunkach. - Nie martw się, znajdziemy mordercę i... ukarzemy go.
- Hokage-sama... On leży w swoim pokoju... - Morderca znał adres członka ANBU i zamierzał go zlikwidować, bądź znał go osobiście, nie wiedząc, że jest z ANBU. Miał na tyle odwagi, by włamać się do mieszkania i zabić chłopaka w jego własnym łóżku. Gdyby te opcje miały odpaść, wiedziałbym o tym wcześniej. Walki na pewno nie było, o ile... - Miał poderżnięte gardło... - wyszeptała. - To jeszcze nie...
- Powiedz mi, proszę, czy zabito kogoś jeszcze? - przerwałem jej. W ten sposób mógłbym sprawdzić, która z moich koncepcji jest właściwa. Oczywiście jako śledczy jestem średni,
ale muszę wiedzieć.
- Daiki'ego i... Reiji'ego... W ten sam sposób... - mruknęła, pomiędzy szlochami. Zawrzało się we mnie. Hokage nie wolno pokazywać w takich momentach emocji. Jestem wzorowym Hokage. 
Utworzyłem Rasenshurikena i wyrzuciłem go, łamiąc przy tym pobliskie drzewo - rosnące poza 
granicami wioski. Tak, panujemy nad emocjami...
- To wszystko? - Teraz już muszę wiedzieć jak najwięcej. Nikt nie będzie zadzierał z Konohą, 
ze mną. Nie będzie, a jak spróbował, niech nie liczy, że dobrze to się dla niego skończy... 
Zaprzeczyła, kręcąc głową. Uśmiechnąłem się do niej, chcąc dodać jej trochę otuchy. Niezbyt podziałało. - Możesz iść do domu. Masz wolne... do... - Od razu zniknęła. 
     Po chwili natomiast pojawili się Sasuke, Sakura, Ino, Shikamaru i Ibiki, a ja... Upadłem na kolana, gdy dotarła do mnie kolejna informacja od siódmego klona, któremu nie udało się ściągnąć ostatniej osoby, zaproszonej do podróży pod bramę z samego rana.
Ta krew... to krew Chouji'ego. On i Chouma, jego starszy syn, nie żyją. Pięć ofiar śmiertelnych w ciągu jednej nocy, a ja nie mogę nawet rozpoznać pisma mordercy... Podszedł do mnie Uchiha i wyciągnął rękę. Chwyciłem ją, wstając. Miał bladą twarz, bez żadnego wyrazu. Norma. A jednak nie... Delikatnie uśmiechał się, ale był to specjalny uśmiech, zarezerwowany dla mnie. 
Łączący szyderstwo i pozytywne uczucia w jednym. Niepowtarzalny uśmiech, z którym zidentyfikować można tylko kruczowłosego.
- Co się stało? Równowagę straciłeś? - zapytał mnie. Reszta się nam przypatrywała, czekając na moje wyjaśnienia. Po chwili jednak przerzucili wzrok na bramę. Nara lekko uniósł brew,
Ino się wzdrygnęła, pewnie z zimna, po Morino nie było nic widać, a Sakura... 
Długo przebywa z Sasuke. Jedyne, co zrobiła, to spojrzała się dziwnym wzrokiem na męża, 
po czym na mnie... Zacisnęła też pięść. Włączył mi się alarm. Ona jest niebezpieczna, potrafi naprawdę mocno przywalić, szczególnie, gdy się nie bronisz, bo nie chcesz jej zrobić krzywdy. 
Ona nie ma takich zahamowań. Przełknąłem ślinę i skierowałem słowa do Ibikiego, na dobry początek. Rejestrowałem przy tym zachowanie wszystkich tu obecnych.
- Mamy pięć ofiar śmiertelnych - zero reakcji, poza tym, że Sakura się zbliżała, w bardzo spowolnionym tempie, ku mnie i mojemu przyjacielowi. - Trzy z nich pochodzą z klanu Aburame - Ibiki wyciągnął notes, Shikamaru tak samo, Sakura się zbliżała, a Ino uroniła jedną łzę. Sasuke akurat stał odwrócony ode mnie tyłem i studiował napis - są to: Gouki, Reiji i Daiki. Wszyscy byli członkami ANBU - poinformowałem. Nara i Morino zanotowali. Haru... Uchiha była coraz bliżej. Druga łza Ino. - Dwie kolejne ofiary to Chouma i Chouji. To krew waszego przyjaciela jest na tej bramie. Chouma był w ANBU. On i reszta ofiar, poza jego ojcem, zajmowali się tropieniem i likwidacją. - Wybuchła bomba.
Shikamaru i Morino odskoczyli na bok, Ino rozpłakała się na dobre, przypominając mi teraz Hikari, a Sakura... podbiegła do nas i przywaliła... swojemu mężowi. Nawet się nie bronił, choć jestem pewien, że wiedział, że zagłada się zbliża. Okazało się, że na całe szczęście był to tylko klon Uchihy. Chociaż... Miło by było, by raz naprawdę oberwał od swojej żony, a nie tylko ja mam tą przyjemność. On i Abunarei zawsze robią te durne, drewniane klony, których nie mogę rozróżnić od oryginału, a Sakura tym bardziej... Choć pewnie w jednym wypadku wie, czy Sasuke jest oryginalny, czy nie... 
Nie zapędzaj się.
- Sasuke! Jeżeli masz z tym coś wspólnego...  - różowa z powrotem zbliżała się do nas. 
Uchiha spojrzał się na nią jak na wariatkę. No cóż, czasami jej odwala. Już tydzień po powrocie kruczowłosego do wioski, gdy tylko zobaczyła, jak ten rozmawia z Karin, Suigetsu i Juugo w jakimś zaciszu, zaczęła go podejrzewać o knowanie i spiskowanie, oczywiście przeciwko wiosce. 
Zabawne, niby go oskarża, ale wyjść za niego się zgodziła. Nie pojmę tego, dlaczego Sasuke 
zawsze musi być winny. Prawdopodobnie jednak zniszczyła by kolejnego klona Uchihy - zauważyłem jak układa pieczęć, trzymając rękę za plecami i wydawało mi się, chyba słusznie, że nagle ziemia delikatnie się pod nim zapadła - gdyby nie Kakashi-sensei. Ten to ma wyczucie czasu.
- Sakura, przestań i lepiej pomóż Suigetsu i Shino! - krzyknął, będąc dosyć daleko od nas, tak, że nie widziałem go jeszcze w pełni. Aż dziwne, że już wiedział, iż Sakurcia chciała coś zrobić Sasuke. Odwróciła się. Uchiha też spojrzał w jego kierunku - na pewno widząc więcej niż ja. 
Lekko zacisnął pięść. Coś mu nie pasowało, było to od niego czuć. Po chwili dowiedziałem się co, a dokładniej, gdy byłem w stanie zauważyć, że Houzuki i Aburame niosą po jednym członku ANBU na plecach... Z daleka nie wiedziałem jeszcze, kto to, ale dzisiaj tyle przeżyłem, że byłem pewny, że to nasi. Do tego te długie włosy, w obydwu przypadkach, były dziwnie znajome...
     Gdy tylko zbliżyli się na tyle blisko, że widziałem tyle, co zauważył Sasuke, gdy ścisnął pięść, 
postąpiłem tak samo jak on. Chciałem krzyknąć, lecz głos ugrzęzł mi w gardle. To nie możliwe, by oni... 
-Spokojnie Naruto, bo będę musiał się z tobą zamienić miejscami. Oni żyją, czuję ich chakrę. 
Ty także - Kurama miał jak zwykle rację. Zaczynam powoli panikować. Czuć ich chakrę... 
Delikatną, ale stabilną. 
Suigetsu i Shino wyminęli nas, niosąc ze sobą nieprzytomnego Itachi'ego i Minato. Przed oczami mignęła mi też Karin i Gai, ale nie za bardzo się na tym skupiłem. Zamiast tego ruszyłem tymi, którzy nieśli mojego syna i ucznia, oraz Sasuke. Wymijając Morino powiedziałem mu, by zaczął 
śledztwo w ANBU, po czym machnąłem ręką do reszty zebranych, że mogą odejść. 
Dogoniłem Sakurę i przyjaciela. Zaobserwowałem, że już się pogodzili. Kruczowłosy nawet odważył się publicznie trzymać ją za dłoń... drugą miał zaciśniętą, tak, że pobielały mu knykcie. Nie mogłem wyczuć jego emocji... ale wyczułem emocje Houzuki'ego. Był zaniepokojony, oraz lekko rozbawiony. Jednocześnie. Chciałem już zapytać go, co jest takie śmieszne w tej sytuacji, lecz doszliśmy już do... mojego ogródka. Nie rozumiałem, dlaczego nie poszliśmy gdzie indziej. Rozejrzałem się, zastanawiając się, jak tu trafiliśmy. Gdy zauważyłem wypalony żywopłot, coś kazało mi podejść do Uchihy i go mocno walnąć. Nie będzie mi idiota roślinek zabijał!...
- Jesteśmy tutaj, by nikt nie wiedział o stanie twojego syna i tego drugiego. - Mój kompan znowu pozwolił mi zajarzyć, o co chodzi. I powiem jedno: Sasuke powinien być mu wdzięczny, bo szykowałem się już do zadania ciosu.
     Leżeli na trawie. Co powinienem zrobić? Patrzeć, jak Sakura sobie radzi? Oni... nie mieli oczu! 
Gdy to zobaczyłem, zemdliło mnie. Mdłości z kolei doprowadziły do tego, że wymiotowałem... 
na buty kumpla. Zignorował to. Nie lubię, gdy się mnie ignoruje. Gdy byłem dzieckiem, często nie dostrzegano mnie.
- Suigetsu, oblej te buty, tylko Mizuranppą. Zrób to tak, bym spodni nie miał mokrych. Ten frajer obok nie wytrzymał - Uchiha wskazał na mnie. Jego kompan z Taki, łamane na pomagier, od razu wykonał rozkaz, przy okazji się z niego nabijając. Oczywiście tak, że wiedziałem o tym tylko ja, bo czułem jego emocje.
Posiadacz Rinneganów miał chociaż na tyle szczęścia, że miał na sobie swoje skórzane obuwie, które sięgało prawie pod jego kolana. Zimno mu?... Wracając do frajera... Dawniej odpowiedziałbym mu za to jakimś innym niezbyt mądrym tekstem, ale jako Hokage jestem odpowiedzialny, oraz dobrze wychowany...
- Sam jesteś frajer, idioto! - odpowiedziałem do Uchihy, nagle pojawiając się przed nim. Podniósł lekko lewą brew. Poza tym jego twarz pokazywała jedno - pustkę. Czekałem, przyglądając się mu, mając swoją twarz dwadzieścia centymetrów od niego. Musiałem się lekko zgarbić, byśmy mieli wzrok na tej samej wysokości - tak, jestem od niego wyższy... i dobrze mu tak. Przyglądałem mu się, nie rejestrując tego, że Sakura coś robi przy moim synu, oraz tego, że reszta patrzy się z kolei na mnie. Dalej nic. Nie chciał się odezwać. Gdy myślałem, że już coś powie, zwymiotował pod moje nogi. Dobrze, że nie na nie. Wyprostował się, a na jego obliczu odmalowało się obrzydzenie. 
Spojrzałem do tyłu. Nic. Sakura dalej próbuje leczyć Minato i Itachiego. To co w takim razie go obrzydziło?
- Hej, Sasuke, co się stało? Zazwyczaj nie wymiotujesz, od...
- Przypomniało mi się, co zrobiłeś mi w Aka... - przerwał mi, lecz sam też nie dokończył. Błee! 
To było niechcący!  
- Akurat - usłyszałem basowy głos bijuu. 
- I ty, Kuramo, przeciwko mnie? - zwróciłem się do niego. Prychnął, znowu zasypiając. - Od czasów wojny jesteś mniej rozrywkowy.
- Nie jestem. Nigdy nie byłem - zaprzeczył. Zaśmiałem się w duchu i podszedłem do Sakury. 
Trzeba pomóc. To takie proste i będą mieli oczy z powrotem. Szkoda, że ich jeszcze nie wybudziła. Dotknąłem prawą dłonią głowę Minato. To było dziwne. Zero efektów? Przecież to zawsze działało! Na potwierdzenie moich słów różowowłosa odezwała się.
- Co się dzieje, Naruto? Dlaczego nie możesz ich odtworzyć? - zapytała. Co miałem powiedzieć? 
Sam nie wiedziałem, dlaczego. Z pomocą przyszedł mi Sasuke.
- Teraz moja kolej, Naruto - mruknął, podchodząc do swojego syna. Odwrócił go na plecy, po czym odgarnął mu włosy z karku i dotknął, przekazując odrobinę chakry. Oczu w ten sposób Itachi nie odzyskał, co od razu skomentowałem.
- I co to miało niby dać? - prychnął, uśmiechając się pod nosem. Zrobił to samo z Minato, tym razem pokazując nam, co dokładnie zrobił. Na karku mojego syna znajdowała się pieczęć! Miała kształt krzyżyka. Dotknął ją, otaczając ją blokadą. Nic więcej. Wstał.
- Sa... - przerwał i zamyślił się. - Kochanie, możesz teraz ich wybudzić. Nic więcej nie da się zrobić - mruknął. - Będzie dobrze... Zaraz wracam - dokończył, zapadając się pod ziemię na naszych oczach. Dlaczego on potrafi przemieszczać się w glebie i poprzez skały, tak jak Zetsu, a mnie tego nie dano?! Ten świat nie jest fair...
Zauważyłem, że nie ma już z nami Shino i Suigetsu. Zmyli się. Sakurcia pochyliła się na Itachim i zaczęła go leczyć. Po chwili... no, nie otworzył oczu, bo ich nie miał, ale odzyskał przytomność. 
Był niebywale spokojny, jak na ślepca.
- ... a teraz słyszę oddech matki... Świetne, A... - powiedział spokojnie i z powrotem stracił przytomność, lecz poziom jego chakry zaczął powoli wzrastać. Ha... Uchiha spojrzała na mnie, a ja dałem jej znać, że wszystko w porządku, po czym skierowała się do mojego syna.
Wybudził się, ale jego reakcja, o ile byłą tak samo spokojna jak Uchihy, była też o wiele bardziej na miejscu.
- Ktoś tu jest? - zapytał spokojnie. - Czy to nadal iluzja?  - Jaka iluzja? O czym on mówi? Myślałem, że tylko stracił przytomność!
- Jestem tu ja i...
- To super, tato. Ty i ciocia Sakura... Jest dobrze... Czyżbym był ślepy? - przerwał mi mój syn. Zastanowiłem się chwilkę, po czym zdecydowałem się go nie okłamywać. W końcu po co, skoro sam wie, że jest niewidomy. 
- Tak, ktoś tobie wyrwał oczy. Tobie i Itachiemu...
- Minato, kto to był? - zapytała Sakura, dotykając ręki mojego syna, dając mu znać, że jest obok.
Na jego twarzy pojawił się grymas. Przez sekundę zaczął chwytać powietrze, po czym jednak się uspokoił... Był wesoły, mimo tego, że go oślepiono! Uśmiechnął się!
- Łapię... - wyszeptał, po czym zapytał. - Itachi jest nieprzytomny, prawda? Nie dokończył zdania? Czy jeszcze go nie wybudziliście? - Jest bystrzejszy ode mnie. Już przewidział, co się stało.
- Zemdlał - wyszeptała różowowłosa. Nie płakała. Cieszyła się z tego, że nic mu już nie będzie. Gdzie podział się Sasuke? Miał zaraz być.
- Rozumiem... Wygląda na to, że użytkownik... Nie pozwala nam mówić o sobie. W żadnej formie... Gdy chciałem już... - znowu zaczął łapać powietrze. Pochyliłem się nad nim, starając się przekazać mu jak najwięcej chakry. Nie może stracić przytomności! Nie teraz! Podziałało. Widocznie póki nie wymówi nazwiska, będzie go podduszało. Technika działa więc na zasadzie odcinania dopływu tlenu, i wysysania go z wewnątrz, gdy... To jest Chissoku wo Shīru klanu Uzumaki! Pieczęć dusząca.. - Łapię... - powtórzył mój syn. - Ma... Maguro, Orochi... - jego ciało zaczęło proces hiperwentylacji. On też wiedział, że jest potraktowany tą techniką. Techniką, której nie da się zdjąć w żaden możliwy sposób, poza zabójstwem... Do tego ta druga pieczęć, której nie rozpoznaje... Czyżby więc zrobili mu to Maguro i Orochi? Przecież oni są w wiosce i, nie oszukujmy się, nie dali by rady mojemu synowi i Itachiemu. Jestem tego pewny. Po chwili Minato to potwierdził, gdy jego oddech się uspokoił. - Najwyżej zemdleję, ojcze. Maguro i Orochi nie są winni. To sprawka młodego... Zrobił to A... - no i odpłynął. Obudzi się w przeciągu godziny.
Znam to jutsu. Zazwyczaj pieczętuje się nim osoby strzegące ważnych informacji. Jest gorsze od Przeklętej Pieczęci, bo ona nie pozwala mówił nic złego... ale to w końcu jedna z podrzędnych technik mojego klanu, to nie Shiki Fuujin, czy Pieczęć Czterech...
- Hej! - Sasuke nagle się pojawił, trzymając w dłoniach po słoiku. W środku były oczy... 
Mimo pozornej wesołości, którą teraz udawał, uśmiechając się, tym razem czułem, że coś go 
głęboko niepokoi. Najwyraźniej na chwilę przestał się kontrolować.
- Wszczep je, Sakura - mruknął, już normalnie. Opanował się. - Ukradł wszystkie... Nie ma go w pokoju, a ten drugi zapieczętował... kombinacją chakry nie do odgadnięcia. Zostawił tylko cztery Sharingany - te moich rodziców. Nawet podróbkę wziął i prawe...
- O kim ty mówisz? - zapytałem, choć już się domyślałem.
- A kto mnie ciągle pytał o Rinnegana? - zapytał zirytowany.
- A...
- To zrobił ABUNAREI! - krzyknęła różowowłosa. Była w szoku. Zdołała jednak chwycić słoiki i 
zacząć przeszczepy. Chciałem się odezwać, ale zarówno Sasuke, jak i Sakura spojrzeli się na mnie 
w taki sposób, że nie chciałem się odzywać. Wystarczy, że nie potrafią wychować dziecka... 
Lepiej ich nie dobijać. Mimo wszystko... Nie, przecież z Itachim jest wszystko dobrze! 
Z Tsuki też, a Abunarei... Z nim też było dobrze. Wstrząs... Ciekawe, co knuje. Będzie trzeba wysłać ANBU i go zatrzymać, ten teges... Dać szlaban, skazać na roboty publiczne i pilnować...
Ważniejsze jest zlokalizowanie mordercy piątki ludzi. Oślepienie, w porównaniu z morderstwami, to tylko wybryk.
- Możliwe, że będzie mały problem... - odezwała się Sakura, gdy skończyła przeszczepy.
Zmarszczyłem brwi, okazując jej w ten sposób, że nie wiem, co ma na myśli. - Oh, Naruto! Chodzi o to, że twój syn ma wszczepione dwa Sharingany... Będzie musiał zasłaniać jedno oko i nie będzie mógł zdezaktywować ich - wytłumaczyła. No tak, kolejny problem, ten teges... Z drugiej strony, co go nie zabije, to go wzmocni. Chakry nie ma wcale tak mało, powinien sobie poradzić,
w końcu to mój syn!
- Poradzi sobie, Sakuro - uśmiechnąłem się do niej. Pamiętać: nie dobijać ich. To, że ja nie będę mógł spać w nocy, to jedno, ale oni niech bynajmniej nie martwią się jeszcze z mojej reakcji. Trzeba być silnym. - Jeżeli już skończyłaś, możesz wziąć swojego syna do was? Ja bym zajął się Minato, a za godzinę przyszlibyście może do mojego gabinetu...
- W jakim celu? - przerwał mi chłodno Sasuke.
- Trzeba obgadać to i owo... Jak byście nie zauważyli, napad na nich to nie jedyny nasz problem - wskazałem na dzieci, leżące na trawie. - Trzeba jeszcze dowiedzieć się, co się stało z resztą ich drużyny, co z dzieciakami od Raikage, oraz kto jest odpowiedzialny za morderstwa na terytorium wioski - powiedziałem, dumny z tego, że teraz to ja będę kierował nimi wszystkimi
w tych śledztwach.
Przynajmniej na sobie mogę polegać.
Uchiha westchnął i skinął lekko głową, po czym dotknął Sakurę i Itachiego. Zapadli się w trójkę pod ziemię. Nie lubię tego. To zbyt mocno przypomina mi Zetsu. I Tenzou.
Ja też tak chcę!

***

     - To jest twój pokój, Hidan-san - mruknąłem, otwierając drzwi do jednego z pomieszczeń 
w bazie Iwa-Ichi. Wskazałem mu, że może wejść. Wewnątrz był telewizor, trochę płyt, z niezbyt interesującymi mnie filmami, wygodne łóżko, parę szafek, biurko i... i to było na tyle. Nim Hidan wszedł do pokoju, zapalił światło. Od razu usiadł na łóżko i sięgnął do płyt. Wskazał mi jedną z nich, z jakąś skąpo ubraną kobietą, po czym się uśmiechnął.
- Kto to przygotował? - zapytał, uśmiechając się w dosyć dziwny sposób, który ani trochę się mi nie podobał. - Hej, słyszałeś?
-Tak, tak... - wyszeptałem. - Uchiha-senpai i Orochimaru-sama - gdy usłyszał te słowa ode mnie, 
skrzywił się. Przez chwilę nawet wydawało mi się, że zamierza wyjść. Spojrzał jednak ponownie na płytę i potem na mnie.
- To nie jest Akatsuki? - nie wyglądał na szczególnie tym przejętego, był tylko trochę rozczarowany. - 
Słuchaj, młody... To coś działa tak samo jak kasety, tak? - wskazał mi płytę i srebrne DVD.
- Hai, Hidan-san... Te wszystkie płyty wkłada się do DVD. Myślę, że rozgryziesz, jak. Nie lubię filmów.
I tak, nie jesteśmy w Akatsuki, tylko...
- Przypomnij mi, jak się nazywasz, co? - przerwał mi. Tak samo jak Uchiha, średnio przepadałem za tego typu konwersacją. Lekko zacisnąłem pięść, powstrzymując się przed przywaleniem mu. Mam to gdzieś,
że pewnie bym nie trafił... Niestety zauważył to, więc dałem sobie spokój. Zaśmiał się. - To jak? - zapytał.
- Houzuki Maguro, pseudonim Genshi...
- Dlaczego Genshi?
- Bo tak mi się podobało - odpowiedziałem, trochę wyzywającym tonem. Jak można ciągle przerywać?
- Dlaczego się podobało? - zapytał, najwyraźniej wiedząc, że mnie tym irytuje. Czułem tę nutkę rozbawienia w jego głosie.
- Wszystkiego dowiesz się...
- Na zebraniu, tak? - znowu się wciął, a najgorsze było to, że on naprawdę się przy tym dobrze bawił -
to było widać na pierwszy rzut oka... Moje chęci złapania go za fraki i wrzucenia do pieca w kotłowni tej bazy (tak, wcześniej się dowiedziałem, że coś takiego tu jest) wzrosły trzykrotnie. Trzeba się jednak opanować... Ceną jest w końcu technika Hidana, którą muszę poznać.
- Tak, koło szesnastej, Hidan-san. Przyjdę po ciebie. Teraz wybacz, ale zostawiliśmy w dole kosę...
Wraz z Dokeshim szybko ją dostarczymy - odpowiedziałem, wychodząc.
- A kto to Dokeshi?! - usłyszałem za plecami krzyk siwowłosego. Nie odpowiedziałem, tylko poszedłem dalej tym ciemnym tunelem. Nim dotarłem do zakrętu, usłyszałem jeszcze trzask drzwi byłego członka Akatsuki. Zamknął je. Dobrze, że obiecał nie uciekać, póki Abu-kun nie wytłumaczy mu, czego od niego chcemy. Uśmiechnąłem się... I pomyśleć, że taki zwykły typ z Akatsuki, nie mogący się mierzyć z elitą tego świata, jest jednym z narzędzi, które pomoże nam się uwolnić i pokonać Takę, Konohę i cały świat...
Taki zwykły, zapomniany, nieśmiertelny i niezwykły człowiek.
Zostali tylko Deidara, Sasori i Kakuzu, parę lat treningu, wraz z nimi, znalezienie lekarstwa na pieczęć i będziemy mogli z Abunareiem wprowadzić własną wizję. Prawdziwą wizję Wise, a nie tę Taki.
Oblizałem wargi, zauważając pieczęć na języku. Jak ja jej nienawidzę!

***

     Siedzieliśmy pod drzewami, kawałek od Konohy. Zauważyłem jakieś patrole ANBU. 
Czyli już wykryli trupy? No tak, w końcu jest już prawie dwunasta... Jeden ze skrytobójców przebiegł
tuż obok, tak, że był przez ułamek sekundy na wyciągnięcie ręki. Nie zauważono nas. Jutsu maskujące działa idealnie. Nie, żebym myślał, że się nie uda, w końcu to jedna z najlepszych technik tego typu. Ciekawe, czy Tashiro odważy się przyjść?
- Abunarei-senpai, dlaczego tamten kretyn nas nie zauważył - usłyszałem głos obok ucha.
- Bachiatari-san... Można to ująć w ten sposób, że dopóty nie zdejmę pieczęci z twojej ręki, dopóty nikt nie wyczuje pańskiej chakry, ani pana nie zobaczy. Praktyczne, prawda? - wytłumaczyłem.
- Rozumiem, ale mam jeszcze jedno pytanie. Dlaczego nie pójdziemy po tego dzieciaka do wioski, 
skoro nikt nas nie widzi? - zapytał spokojnie, tak, jakby chciał mi wytłumaczyć, że to najmądrzejsze, 
co możemy zrobić.
- Sensorzy nas nie wykryją, ci zwykli, ale w wiosce przy bramie, pewnie jest ktoś z klanu Inuzuka.
Oni mogą nas wywęszyć - poinformowałem go. - Czekamy do południa i wtedy, jeżeli nie przyjdzie,
to Ameko-chan was przeniesie do Ichi-Iwa, a potem pojawi się z powrotem i we dwoje wedrzemy się 
do wioski - mruknąłem. I tak mam tam coś do zrobienia... Tylko dzisiaj może go jeszcze nie być.
- Hai - usłyszałem głos dziewczyny. Nikt więcej już się nie udzielał. Było idealnie.
     Nudziło mi się, ale nie miałem zbyt wiele do roboty - biegnące obok, raz na parę minut, oddziały ANBU,
nie pozwalały nam nawet rozmawiać zbyt głośno. Niestety moja bariera miała ogromne wady - przepuszczała dźwięki, zapach i do tego nie pozwalała pobawić się w sensora. Jedyne, co mogłem bezpiecznie robić, to czekać, wpatrując się w kij włożony w ziemię, czyli źródło wiedzy o tym, która jest godzina - niestety, lecz zegarek, który miałem na ręce, był niewidzialny, tak jak reszta moich towarzyszy i ja.
Nawet nie ryzykowaliśmy nadmiernym poruszaniem się, bo mogłoby to sprawić, że trafilibyśmy na kogoś z naszych. Na całe szczęście, moje jutsu działało na tyle dobrze, że Sharingan nie pozwalał ujrzeć żadnego z nas, a byliśmy tu w szóstkę... Houzuki Naya, Kisoa Masumi, Kisoa Megumi (siostra bliźniaczka Masumi), Bachiatari Sousuke, Terumi Ameko i ja...
     Gdy minęła dwunasta, Senju nie pojawił się. Wziął to za żart... Lekko się rozczarowałem jego postawą.
Przecież taka wycieczka krajoznawcza po kontynencie, i nie tylko, to ciekawe doświadczenie, jeżeli zaś połączone z treningiem, to można z niego wynieść jeszcze więcej. Postanowiłem odczekać pięć minut, policzyłem w myślach do trzystu, po czym wykonałem pieczęć, zdejmując wszelkie osłony.
- Ameko-chan, wiesz, co masz zrobić - mruknąłem, nie zaszczycając nikogo spojrzeniem. Dziewczyna coś odchrząknęła, po czym przyzwała nienaturalnie dużego niedźwiedzia. Coś do niego powiedziała - nie wiem co, nie słuchałem, po czym zniknęła, zabierając ze sobą Nayę i Masumi, by po minucie wrócić po Megumi i Sousuke.
- Abunarei-senpai, czego mogę się tam spodziewać? - Bachiatari skierował te słowa do mnie, zanim jeszcze podszedł do zwierzęcia. Nie odpowiedziałem, a on, zamiast powtórzyć pytanie, zrozumiał, że nie mam ochoty odpowiadać. Dotknął niedźwiedzia i zniknęli.
     Minutę później Ameko zjawiła się obok mnie, już rozpromieniona. Chwyciłem ją za rękę i zniknęliśmy, pojawiając się na  budynku administracyjnym Hokage. Zaskoczyło ją to. Automatycznie wyzwoliła się spod mojego uścisku i położyła się na dachu, tak, jak ja to zrobiłem. Obserwowaliśmy. W wiosce panował wielki ruch. Kilka osób niosło trumny. Przeważała biel ubrań. Żałoba. Niestety, nie zdążyłem za bardzo się przyjrzeć sytuacji, gdyż wyczułem kogoś na górze Kage, kto mógłby nas zobaczyć. Szybko dotknąłem ręki Terumi i znaleźliśmy się na cmentarzu. Tak jak myślałem, panowała tutaj pustka - ANBU zostali przydzieleni do różnych ważnych miejsc strategicznych, bardziej strzeżono granic wioski niż wnętrza, w którym panował bałagan. Zerknąłem na pobliski nagrobek... Inuzuka... Imienia nie potrafiłem rozczytać, jak i reszty napisów,
gdyż były zamazane.
- Chodź za mną -. Nie czekając na odpowiedź, ruszyłem między różnymi nagrobkami, idąc powoli w kierunku małego, białego budynku, strzeżonego przez tylko jednego ANBU, który nas nie zauważył.
- Po co tam idziemy? - zapytała, zatrzymując mnie. - Stój, tam ktoś jest - wyszeptała. Obydwoje przykucnęliśmy, chowając się za dużym nagrobkiem. Zrobiliśmy to na tyle cicho, że strażnik nic nie zauważył.
- Muszę zabrać z katakumb dwie trumny. Resztki dwójki braci. Nie moich. - Poinformowałem dziewczynę, zerkając co chwila w kierunku strażnika. Grał w karty sam ze sobą. Żenada.
- Na co nam trumny? Po co ryzykować? Nie lepiej porwać tego chłopaka i nic więcej nie robić? - mój komentarz do tego: Terumi Ameko - najmłodsza córka Mizukage - Mistrzyni Pytań. Uśmiechnąłem się.
- Widzisz, to nie takie proste, jak się wydaje. Tak właściwie, to bardzo potrzebuję tych ciał. Jedno dla mnie, a drugie, by poszerzyć wiedzę o historii - wytłumaczyłem. Zaśmiała się, szybko zasłaniając usta.
Strażnik zmarszczył brwi, ale nic nie zauważył, bo pokręcił głową i dalej bawił się papierem.
- To ty jesteś nekrofilem i do tego gejem? Nie jesteś na to za młody? - zapytała, gdy się uspokoiła. -
Ile ty masz, trzynaście lat?
- Bardzo zabawne - skomentowałem, pokazując język. Zdziwiła się obecnością pieczęci na nim. - Widziałaś? - Po tych słowach lekko się uśmiechnąłem, na myśl o tym, co zamierzam. - Tej pieczęci nie można zdjąć w żaden sposób. Odcięcie języka i jego regeneracja też nic nie daje - pieczęć się odnawia.
W skrócie, w tym ciele zawsze będę musiał wykonywać rozkazy ojca, dokładnie tak, jak sobie zażyczy.
Na całe szczęście mam plan. I po to potrzebne mi nowe ciało. - Obrzydziło ją to, co powiedziałem.
Przez chwilę wydawało mi się, że krzyknie coś w stylu "Tak nie można!", lecz tym razem przemówiła poważnie.
- Naprawdę nie da się tego zdjąć? Próbowałeś wszelkich metod? O ile się nie mylę, chcesz wykonać tę samą zakazaną technikę co Orochimaru... Jak masz zamiar zrobić to na martwym ciele?
- Próbowałem. Zgłębiłem wiedzę na temat wielu technik pieczętujących, lecz ta... Może ją zdjąć tylko ten,
kto ją nadał, lub śmierć tej osoby. Oprócz mnie, jeszcze trzy osoby mają to coś na języku, a zabicie ojca...
Choćbym próbował, to póki co nie ta liga. Naprawię braki w ciele, które chcę sobie wziąć i, przy pomocy medycznego ninjutsu, przywrócę podstawowe czynności życiowe, nie przywracając jednocześnie świadomości - efektem będzie roślina, gdyż dusza nie zostanie przywrócona do ciała - tego żadne medyczne ninjutsu nie potrafi, od tego jest Rinne Tensei, a przywołanie tej osoby przy pomocy tej techniki...
Nikt zdrowy na umyśle tego nie zrobi. Gdy ciało będzie gotowe, przejdę do niego przy pomocy senjutsu,
a nie techniki Orochimaru, bo jej nie potrafię. Następnie pochłonę swoją chakrę, a bynajmniej tę, która nie jest zainfekowana.
- Nie będziesz dziwnie się czuł w cudzym ciele?
- Nie obchodzi mnie to, dopóki jest szansa, że dzięki temu zdołam później sprawić, że tamta trójka będzie w pełni wolna... Do ciała idzie się przyzwyczaić - stwierdziłem. - To teraz tak - mruknąłem, posyłając iskrę w kierunku strażnika. Trafiłem prosto w głowę. Niestety, nie zabiłem, a może i nawet na szczęście.
Sprawiłem tylko tyle, że padł nieprzytomny. - Idziemy do środka, oznaczę dwie trumny, a następnie po Tashiro - po tych słowach pobiegłem w stronę białego budynku, uaktywniając Sharingana (drugie oko nadal miałem zasłonięte ochraniaczem na czoło). Terumi bardzo szybko mnie dogoniła. Przy wejściu do budynku chwyciłem pochodnię, podpaliłem ją i zeszliśmy na dół po schodach. Było zimno, a my we dwoje byliśmy ubrani w dosyć lekkie ubrania. Gdy zauważyłem, że się zatrzęsła z zimna, szybko utworzyłem pieczęć, przywołując czarny płaszcz z herbem klanu Uchiha na plecach - zbyt wielkiego wyboru nie miałem, albo to, albo kitel lekarski, albo ewentualnie jeden ze strojów Akatsuki.
- Nałóż na siebie. - Podałem ubranie Ameko.
- Arigatou - podziękowała, na co tylko skinąłem głową. W końcu pojawiliśmy się tam, gdzie trzeba.
     Przed nami rozciągał się dosyć imponujący widok - bynajmniej dla mnie, bo dziewczyna za dużo nie widziała, na co jednak szybko postanowiłem zaradzić, tworząc małe ogniste kule i posyłając je w stronę pochodni wiszących na ścianach. Byliśmy w sali, w której było ponad dwieście, tak na oko, trumien z herbami Uchiha i tylko nimi. Na końcu pomieszczenia znajdowały się jeszcze jedne drzwi, prowadzące do ofiar masakry klanu, lecz tam nie musiałem iść.
- To wszystko... to groby twoich krewnych? - zapytała szatynka.
- Nic nadzwyczajnego - odpowiedziałem, dotykając jedną z trumien i zostawiając na niej pieczęć. -
Klan Uchiha jest stary... ale zapewniam cię, że inne klany też mają podobną ilość zmarłych. Jedyna różnica, to że tamci mają swoich krewnych pochowanych w ziemi, trochę wyżej - po tych słowach szybko przyspieszyłem, zjawiając się obok jednego z nagrobków, zostawiłem pieczęć i pojawiłem się z powrotem obok Terumi. - Gotowe. Możemy iść po Tashiro.
- Ty na poważnie z tą zamianą ciała? - usłyszałem pytanie.
- Nie, żartuję sobie - stwierdziłem. - Niestety to nie żart i zabawne nie jest. Nie moja wina, że ten świat ma popaprane zasady i tylko "wybrańcy" mogą coś osiągnąć, bo jakaś tam chakra w nich siedzi.
Osobiście preferowałbym siedzenie w wiosce i trenowanie z imouto,  po to by... - przerwałem, zauważając, że powiedziałem za dużo. Zresztą, co bym mógł powiedzieć? To, że wolałbym pozostać w wiosce,
by pilnować, by nikt nie skrzywdził Kuratsuki, by dbać o dobre imię klanu, zamiast robić to, co robię?
By, o ile wszystko dobrze by poszło, objąć kiedyś tytuł Hokage i chronić ludzi przed złem?
To ostatnie stwierdzenie, wypowiedziane na głos, byłoby porażką moralną, udowodniłoby, że jest wiele wspólnego pomiędzy mną, a Naruto... Żenujące. Z drugiej strony... Nie. Nie mam zamiaru posiadać jakichkolwiek wspólnych cech z nimi dwoma, poza tymi, których pozbyć się nie da. Stoję ponad tą odwieczną kłótnią, nie jestem jej częścią i... I to ja zmuszę ich, by się pogodzili, ale nie tak jak teraz. Obydwoje muszą dostrzec, że pragną dokładnie tego samego, oraz, że zabawa w politykę w ich wydaniu doprowadza jedynie do szkód. Najgorsze natomiast w tym wszystkim jest to, że jeden działa nieświadomie,  a drugi już wie, co robi...
     Ameko kilkukrotnie, podczas naszego wycofywania się z podziemi, starała się zadać mi jakieś pytania, które lekceważyłem - może mnie ponieść i powiem coś, co chciałbym robić, ale rozum karze co innego,
a potem będę żałował. Tak, doprowadzenie do tego, bym zaczął wygadywać o ideałach, samemu się do nich nie odnosząc, jest bardzo proste... a takie sytuacje są tylko ujmą na honorze, o ile prawdziwy shinobi w ogóle coś takiego posiada. Czasem się zastanawiam, czy takie zachowanie jest spowodowane byciem Uchiha, w końcu większość z nas nie jest w pełni normalna. Ta teoria by nawet pasowała. Jedno jest pewne - niebawem, gdy będę miał wiele czasu do namyślenia się, będę musiał założyć zeszyt, w którym zacznę spisywać swoje poglądy, a gdy w jakimś wypadku nie będę mógł się zdecydować, to ustalę, po konsultacji z paroma osobami (oczywiście takiej, żeby nie zauważyli), co jest najlepsze. Następnie tylko przeczytać już uporządkowane poglądy i w końcu będę mógł żyć zgodnie z jakimiś zasadami, zamiast wyśmiewać wszystko naokoło, a samemu nie będąc chodzącą perfekcją... poniekąd.
     Nie wytrzymałem tej gadki kunoichi. Postanowiłem ją jak najszybciej skrócić - nie słuchałem, co mówi, ale tak trajkotała mi nad uchem, że słowa typu: "matka", "jej mina", "Ukryta Mgła", same wpadały mi
do głowy. Porażka, Uchiha. Siedzisz w katakumbach, niebawem zaatakujesz Kirigakure, a kto jest z tobą?
Córka Mizukage, która życzy śmierci swojej matce. Dlaczego? Bo zakochała się w jakimś przestępcy,
który był dla niej wyjątkowy, a Mizukage-sama zleciła jego zabójstwo. Ot, cała historia.
To już nawet Namida, która po prostu jest złą kobietą, pragnącą władzy i pieniądza, i niczego więcej,
jest już dla mnie większym autorytetem. Nie, autorytet to za dużo. Ona po prostu budzi we mnie więcej współczucia i sympatii... Życzenie śmierci rodzicom jest takie nieludzkie... a żądze to normalka dla ludzi.
     Chwyciłem dziewczynę za rękę, znikając wraz z nią i pojawiając się na suficie pokoju Tashiro.
Musiałem od razu ją złapać i zatkać usta, po by zapewne wrzasnęła i dała w ten sposób znać domownikom,
a ktoś w domu był, wyczułem to od razu... Dałaby znać domownikom o naszej nieproszonej obecności,
a to nie wróżyło by dobrze dla naszej misji. W sumie, mógłbym to olać i przeprowadzać właśnie
wywiad z Hidanem, lecz brunet tak mnie zaintrygował, że postanowiłem go uczyć. I nie obchodzi mnie,
że będę poza wioską, oraz, że ojciec sobie nie zażyczył, bym go porywał. Załatwię to tak, że Senju
nie zauważy, iż jest porwany, a jeżeli zepsuję mu przez to życie - jeżeli dla niego przyjaźń innych shinobi,
nie z Konoha, czy zdobywanie mocy nie będzie satysfakcjonujące - to tylko Senju. Naturalny wróg Uchiha,
więc będzie to postępowanie, jak na członka klanu Wachlarza przystało... Izuna by mi pewnie przyklasnął,
taki ortodoksyjny Fugaku też. Gorzej z ojcem, on już dawno nie popiera praktyk karania kogoś tylko za pochodzenie. Za czyny to i owszem...
- Jeszli moszsz... ste... mi... enke... - usłyszałem głos Terumi. Słowa były niewyraźne, co spowodowane było tym, że zasłoniłem jej usta. Postanowiłem je odsłonić i zapytać, o co chodzi.
- Co chciałaś. Nie widzisz, że musimy być cicho, jeżeli wszystko ma się powieść? - wyszeptałem.
- Już nic - krótka odpowiedź kunoichi mi wystarczała. Nie chce mówić, to nie będę pytał.
- Kładź się na łóżko...
- Nie będę tego z tobą...
- Nie zrozumiałaś. Połóż się i odpocznij. No, chyba, że wolisz wisieć tak na tej ścianie jak ja - wytłumaczyłem. - Jeżeli potrafisz być cicha, możesz też wziąć się za pakowanie ubrań Tashiro. Tylko to trzeba zrobić naprawdę bezszelestnie - dodałem.
- Niby w co miałabym je zapakować? - zapytała, kładąc się na miękkiej kołdrze. - Zostaw tę pieczęć i będzie po kłopocie... Masz coś słodkiego? Z chęcią bym coś zjadła...
- Nie noszę przy sobie żadnego jedzenia, mogę ewentualnie przyzwać napój, a dokładniej lekarstwo,
które pozwala czuć się wypoczętym, lecz głodu to nie usunie - stwierdziłem, podchodząc do szafek i pozostawiając na nich, w miejscach niewidocznych dla ludzkiego oka (chyba, że się przesunie mebel,
to wtedy już tak), Pieczęcie Latającego Boga Piorunów.
- Jak to nie masz nic słodkiego? Landrynki, batony, jakiś pączek... - dziewczyna zaczęła wymieniać szeptem nazwy różnych towarów, które lubi, były one bardzo podobne do tych, co jada Itachi. Za każdym razem byłem zmuszony pokręcić głową. Zastanawiałem się też nad ignorowaniem, ale tak było zabawniej. -
Ja tu chyba umrę - Ameko westchnęła, rozglądając się o pokoju. Ja ciągle wpatrywałem się w nią, czując, że zaraz coś jeszcze powie. - A chociaż jogurt? Taki jagodowy? - zapytała na koniec z nutką nadziei w głosie. Zaprzeczyłem. Nigdy nie kładłem pieczęci na opakowaniu czegoś, co mógłbym później zjeść.
Nigdy nie jadłem słodyczy. Za przetworami mlecznymi też nie przepadałem, poza zwyczajnym mlekiem, oraz serem, nic z nich nie spożywałem. Wpadłem jednak na jeden pomysł. Skoro i tak w wiosce panuje bałagan, a ona naprawdę zgłodniała (co jest dziwne, gdyż zjadła na śniadanie w Suiyou dosyć dużo pożywienia), mogę spróbować przedostać się do kuchni u nas w domu, i wziąć coś z lodówki. Tam na pewno coś będzie, matka i Itachi jadają te świństwa. Może znajdę jakiś kawałek tortu, czy parę opakowań jogurtu, albo i to, i to. Utworzyłem pieczęć z dłoni i w tej samej chwili zaczął wychodzić ze mnie drewniany klon. Uśmiechnąłem się do szesnastolatki.
- Postaram się coś załatwić, ale to może potrwać. Zresztą, i tak będziemy musieli poczekać, aż chłopak przyjdzie, bo szukanie go po wiosce jest ryzykowne - Mój sobowtór zniknął używając Hiraishin.
Było to dla mnie dosyć wyczerpujące. Jeszcze nigdy mój klon sam siebie nie przenosił, utrzymanie go w nienaruszonym stanie, przy używaniu technik tej rangi nie było tak proste, jak kazanie mu użyć Sunshin. Problem polegał na tym, że ta technika była z kolei łatwo wykrywana, hałaśliwa...
- Dzięki, Abunarei - po tych słowach, dziewczyna skierowała wzrok ku oknu. - Długo to potrwa?
- Maksymalnie pięć minut. Chyba, że w domu ktoś będzie, to wtedy dłużej - stwierdziłem,
jednocześnie wykrywając pojawienie się nowej postaci w domu. Senju wrócił. - Masz udawać rozpuszczoną dziewczynę, nie szanującą shinobi  Zaraz gospodarz tu wejdzie - trzy sekundy później drzwi otworzyły się i stanął w nich Tashiro, lekko zaskoczony - a bynajmniej udawał takiego. Swój wzrok skierował na początek na mnie, a potem na Terumi, po czym z powrotem na mnie.
Już otwierał usta, kiedy dziewczyna się odezwała.
- Więc to ty jesteś tym maluchem, którego polecił Hokage? Uchiha, to nie przesada? Mają mnie eskortować same dzieci? - Jej ton wskazywał na rozbawienie. Może być. Uaktywniłem Mangekyou, wpatrując się nim w oko Tashiro, starając się chociaż trochę wpłynąć na jego tok rozumowania.
Byleby nie krzyczał, ani nie odzywał się za głośno. W domu była Temari-sama...
     Chłopak zamknął drzwi.
- Kto to jest, Abunarei-sensei? Nie rozumiem, mamy jakąś misję? - był coś nieufny.
- Nazywam się Terumi Ameko. Jestem córką Mizukage. Przybyłam do wioski i, ze względu na ataki w nocy, przydzielono mi was jako eskortę - przedstawiła się. Nie tego po niej oczekiwałem. - W ogóle nie rozumiem, na co mi wy, sama potrafię o siebie zadbać - dodała, jednocześnie siadając na łóżku i pokazując Senju, że ma usiąść obok. Usłuchał, lecz się do niej nie odezwał, dalej wpatrując się we mnie.
- Czy ta misja ma jakiś związek z zabójstwami w nocy? - wyszeptał w moim kierunku.
- Dokładnie - potwierdziłem. - Hokage boi się, że tej tutaj - wskazałem na dziewczynę, na co ta prychnęła - coś się stanie.
- Ty mi lepiej powiedz, ile mam jeszcze czekać na tą przekąskę, zgłodniałam czekając na tego gennina - powiedziała, niezbyt miłym tonem.
- To może ja... -
- Nie trzeba. Zaraz mój klon tutaj będzie. Terumi-sama zje wtedy to, co przyniesie i rozpoczniemy misję - przerwałem mu. Nie ma potrzeby by fatygował się do kuchni i przez przypadek informował, że jesteśmy w tym domu. Od razu musiałbym się stawiać przed Hokage i wykonywać jego głupie rozkazy, chyba, że ktoś już przyprowadził Minato i Itachiego, a oni ominęliby system zabezpieczeń, to wtedy nie odbyło by się bez przesłuchania i kary, a to też jest mi zbędne.
- Jesteś pewien, Abunarei-sensei? - dopytywał się chłopak. Byłem tego pewien. - To może ja pójdę po Uzumaki-chan i Yamanaka-chan? Spotkalibyśmy się przy bramie.
- Nie trzeba. Hokage zlecił tę misję tylko waszej dwójce - zapewniła Terumi. W tym samym momencie pojawił się klon. Miał siatkę z opakowaniem pączków. - O, w końcu! - ucieszyła się dziewczyna, zabierając siatkę. - Tashiro-kun, chcesz jednego? - zapytała. Brunet poczęstował się. - A ty? - zapytała mnie.
- Nie, nie skorzystam - odrzekłem szybko. Klon połączył się ze mną. Okazało się, że był zmuszony pójść do cukierni, wcześniej przyjmując formę jakiegoś cywila, gdyż w domu była matka z Itachim i Kuratsuki.
Na całe szczęście aniki był nieprzytomny - raczej nie złamał zabezpieczeń. Ulżyło mi, po części, szczególnie, że dowiedziałem się też, iż siły shinobi w wiosce zostały postawione w stan gotowości, wiele osób ma pobudzoną chakrę, a Hokage siedzi w swoim gabinecie i ma nawał pracy. Nie musiałem więc się obawiać wykrycia z jego strony. Analizując dane, które przekazał mi klon, doszedłem do wniosku, że najlepszą drogą wyjścia z wioski będzie użycie Hiraishin do przeniesienia się poza jej granice, gdyż przy każdej bramie było dużo strażników. Dowiedziałem się też, że Kakashi-sama wrócił, lecz niestety jest w towarzystwie Shikamaru, więc opcja napaści i odebrania oka odpadła. Swoją drogą, ciekawe, kto mu jego zwykłe oko rozwalił po raz drugi? Gdybym się tego dowiedział, oraz ta osoba byłaby jeszcze żywa, miałbym na kim się wyżyć za to, że nie mam już Wiecznego Mangekyou Sharingana...
- Skończone - usłyszałem głos Ameko. - To co, idziemy? - wstała z łózka, odkładając plastikowe opakowanie i siatkę na szafkę nocną obok niego. Senju podszedł do drzwi. Chciał je otworzyć.
- Tashiro, nie trzeba. Choć tutaj, na chwilkę - mruknąłem. Usłuchał. - Masz opaskę? - zapytałem.
- W szafce.
- Wyjmij i załóż - poleciłem. Wykonał rozkaz. Pochyliłem się lekko obok niego, znowu uaktywniając Mangekyou. - Możesz spojrzeć mi w twarz? - znowu zrobił to, o co go prosiłem. Uśmiechnąłem się do niego, jednocześnie zauważając, że ból podczas używania Koto Amatsukami na ludziach jest większy niż na zwierzętach. Będzie trzeba kiedyś porównać z innym człowiekiem, może tylko Senju są tak trudni do kontrolowania.
- O co chodzi, sensei? - Tashiro najwyraźniej nie załapał, co robię.
- Możesz mówić do mnie senpai? Tak lepiej będzie brzmiał - wyszeptałem, tonem podobnym do tego, którym zwracam się do Kuratsuki, czyli najmilszym, na jaki mnie stać.
- W takim razie o co chodzi, SENPAI? - chłopak podkreślił tytuł, którym kazałem mu się do mnie zwracać.
- Mam proste pytanie. Co jest dla ciebie ważniejsze: odbudowanie w przyszłości swojego prawdziwego klanu, czy wierność wobec wioski? - zapytałem, dalej wpatrując się w jego oko.
- Najważniejsze jest dla mnie to, by ludzie kiedyś o mnie usłyszeli. Chcę nauczyć się wielu technik i stać się kimś znanym. Będę lojalny wobec tego, kto sprawi, by moje marzenie się spełniło i... - zaciął się,jakby się namyślając. Na całe szczęście nie zrywał kontaktu wzrokowego. Czyżby nie potrafił własnymi słowami opisać Yume no Sekai, celu Wise? Tak to jest, gdy przekazujesz tylko emocje... Trzeba to naprawić. Będziesz lojalny wobec mnie, wypełnisz każdy rozkaz, zrozumiesz mój punkt widzenia, gdy cię go nauczę i poprzesz go całym sobą. To powinno wystarczyć.
- Chciałeś coś jeszcze dodać? - moja mimika powróciła do normalności, a ton trochę oziębł. Było to jednak ledwo wyczuwalne.
- Nie wiem, jak to opisać... - usłyszałem cichą odpowiedź. Chłopak zerwał kontakt wzrokowy. Wyprostowałem się i... Zakręciło się mi w głowie, by o sekundzie ogromny ból zaatakował głowę,
a następnie obraz się rozmazał. Wszystko zacząłem widzieć w odcieniach srebra i czerni.
- Nie szkodzi, kiedyś może będziesz wiedział, co chciałeś powiedzieć - wyszeptałem powoli, nie poruszając się. Nie mogłem okazać słabości. Dobrym rozwiązaniem byłoby odsłonięcie drugiego oka, lecz zależało mi na tym, bym miał w tamtym oku jak najszybciej Wiecznego Mangekyou Sharingana, a każdorazowe odsłonięcie oka przed zakończeniem procesu syntezy spowolniło by ją. Uśmiechnąłem się lekko pod nosem. Mam w zespole Senju. Trzeci Ranton, prawdopodobnie najlepszy z trójki. Mamy więc już najlepszych użytkowników Uwolnienia Burzy, Błyskawicy, Ognia, Wody, Lawy i Elementu Parzącego. Fuuton mogę sobie odpuścić, ale przyda się też Doton i parę innych limitów krwi.
- Możecie podejść - zapytałem, gdy odzyskałem zdolność widzenia. Po trzydziestu sekundach. - Rozpoczniemy misję jak najszybciej.
- To może ja się spakuję i pożegnam? - zaproponował brunet. Musiałem znowu interweniować. Tym razem jednak z aktywnymi trzema magatama w Sharinganie. Musiałem interweniować słownie.
- To nie potrwa długo, ta misja. Najpotrzebniejsze rzeczy mam w zwoju - stwierdziłem. - Nie musisz się żegnać. Twój ojciec... znaczy się Nara-sama - gennin nagle posmutniał - wie, że masz misję. Temari-sama o tym nie wie, ale nie ma jej już w domu - niedawno wyczułem, że jej chakra przemieściła się w stronę centrum wioski. - Lepiej będzie, jak zaczniemy od razu misję.
- Niech będzie, senpai - mruknął neutralnym tonem Tashiro.
- W końcu! Już myślałam, że o nas zapomniałeś, gdy wpatrywałeś się w ścianę - dodała Terumi.
- Chwyćcie mnie ze rękę - rozkazałem. Gdy to zrobili, wykonałem pieczęć drugą dłonią i pojawiliśmy się przy drzewie, o które stałem oparty godzinę temu. - Ameko-chan, twoja kolej - stwierdziłem, gdy odeszli ode mnie kawałek. Tashiro był podekscytowany. Najwyraźniej spodobała mu się ta technika Drugiego Hokage.
     - Senpai, nauczysz mnie tej techniki? - zapytał. W tym samym momencie córka Mizukage wykonała pieczęcie,  i przed nami pojawił się niedźwiedź, tak jak ostatnio. Wskazałem na niego.
- Techniki przywołania też cię nauczymy. - Chłopak uśmiechnął się.
- To kto pierwszy? - Przemówił do nas zwierzak, mocno basowym tonem. Terumi skierowała na nas wzrok, po czym zwróciła się do niego.
- Ci dwoje, Metabir-sama - odpowiedziała. Podszedł do nas. Był zdecydowanie mniejszy z odległości trzech metrów. Teraz wyglądał na giganta. Dotknął nas i zniknęliśmy, pojawiając się w jakiejś jaskini, przypominającej barwą wnętrze lodowca, po czym kolory znowu się rozmyły i staliśmy już przed dwoma górami. Przed bazą Iwa-Ichi.
- Terumi-chan zaraz do was dołączy - rozległ się huk i zwierzę zniknęło. Po paru sekundach ponownie się pojawiło, tym razem z Ameko.
- Arigatou, Metabir-sama - podziękowała dziewczyna, kłaniając się lekko. Wziąłem z niej przykład, a po mnie brunet.
- Zawsze do usług - mruknął, znikając. Po chwili jednak znowu się pojawił, by dodać - ale mogłabyś nas odwiedzić.
- Jasne, Metabir-sama - odparła Terumi, uśmiechając się.
- Do następnego razu - pożegnał się olbrzym i zniknął. Tym razem na poważnie.
- W końcu. Jesteśmy na terytorium Kraju Ziemi, obok Iwa-Ichi - stwierdziłem, wykonując szybko pieczęcie, a było ich dużo do wykonania. Pomogła mi Ameko. Po chwili pojawiło się przed nami wejście, w drzewie, którego przed chwilą tu nie było. - Zapraszam do środka - na nikogo nie czekając, wszedłem tam pierwszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

layout by Sasame Ka