Uchiha i Konoha. Zamknij na klucz to, co naprawdę myślisz.
Blog Modern Konoha by Jikukan Ido,
o rodzeństwie Uchiha, oraz ich przygodach.

Kontakt : jikukan.ido@gmail

środa, 16 kwietnia 2014

Rozdział 11 - Selekcja

Z dedykacją dla Kuroineko,
za komentarze, porady i 
polecenie fajnej muzyki.


     Leżałem na zwykłym, przesiąkającym przeciętnością łóżku, w zwykłym, badziewnym pokoju.
Tak, to chyba idealne określenie na jakąś metalowy stelaż z materacem i pomieszczenie przypominające puszkę. Zero roślinności, zero próbówek, zero obrazów... Tylko ja, drewniany stolik, bambusowa komoda, łóżko i stalowe ściany... No i stalowe drzwi z denerwującą ilością zamków. Dalece to odbiegało od mojego ideału. Nie wymagałem zbyt wiele, ale uważałem, że w pokoju powinno być więcej rzeczy. Tego, na czym leżę, się nie przyczepię, w domu śpię na futonie, ale pokój bez książek? Najgorszemu wrogowi nie życzę. Czekam i czekam, a tu cisza, nic więcej. Nie wiem już nawet, która godzina. Umówiłem się z Namidą na ósmą, miała przyjść parę minut wcześniej. Z braku czegokolwiek do roboty - a przywoływać niczego mi się tu nie chciało, bo jeszcze o tym zapomnę - postanowiłem trochę poluzować chakrę i pobawić się w sensora. Nic to nie dało. Okazało się, że panna Houzuki nie należy do głupich kunoichi - o czym wiedziałem,
ale sprawdzić zawsze można - i dba o to, by nie wykryto tego motłochu. Nie mogłem wyczuć nikogo za ścianami, pod podłogą i nad sufitem. Postanowiłem więc wyjąć kunaia, ale nie takiego zwykłego, bo kim ja jestem, by się bawić tymi żelaznymi nożykami, do których dostęp ma każdy? Wyjąłem z kieszeni mój srebrny kunai. Prezent od Hanabi-sensei z okazji pierwszej misji, w której dowodziłem. Przyjrzałem się mu. Wyglądał jak każdy inny nóż tego typu, z paroma małymi różnicami. A tak a propos, wspominałem o świetlówkach na suficie? Okazuje się, że są lepsze od pochodni... ale nadal im nie ufam.
Technologia jest dla słabych... Wracając do nożyka. Miał on taki sam kształt jak inne kunaie, może był trochę większy, ale różnica była minimalna. Jego główną zaletą była natomiast odporność na rdzewienie, dobre naostrzenie i grawerunki. Szczególnie podobał mi się symbol klanu Hyuuga wyrzeźbiony w tymże nożu. Może to nie to samo, co wachlarz mojego klanu, ale w końcu Sharingan pochodzi od Byakugana, więc jakby nie patrzeć, jesteśmy spokrewnionymi klanami... Na całe szczęście to nie jest
wiedza powszechna, bo inaczej reputacja klanu Uchiha mogłaby ucierpieć. Nie łączą nas z klanem Ootsutsuki, z Senju, z Uzumakimi i z Hyuugami. I jest dobrze. Znaczy się, od czasu do czasu
jakiś Hyuuga napomknie, że Sharingan wywodzi się od ich oczu, ale na całe szczęście większość
z nich to idioci, nieświadomi tego, że gdyby wszystko inaczej się potoczyło, być może dzisiaj nie było
by ani Hyuuga, ani Uchihów, i tych innych też, tylko jeden, wielki klan Ootsutsuki, który by rządził światem. Powszechnie natomiast wiadomo o pokrewieństwie Uzumakich i Senjuu, ale to, dzięki czemu ci z Wiru są z nimi spokrewnieni, jest kwestią sporną... Są też legendy o Mędrcu Sześciu Ścieżek, ale nie są brane całkowicie na serio -  po ostatniej wojnie to trochę się zmieniło, ale na całe szczęście, lub wręcz przeciwnie, ma to o wiele większe powiązanie z genezą tych przeklętych bijuu - np. tego skatowanego przez Orochimaru wewnątrz mnie (dobrze, że Naruto o tym nie wie, ale w gruncie rzeczy trzeba być chyba idiotą, by zaufać komuś takiemu jak on) - mniej zaś z koligacjami rodzinnymi. I dobrze, bo gdyby nie to, to pewnie nie było by nic do roboty, a tak można światu przypomnieć o tym, kto im dał ninshuu, kto dał ninjutsu, oraz o tym, kto to wszystko spieprzył i zamiast brać przykład z rodzica, postanowił zniszczyć ogromne cesarstwo na cały świat (a bynajmniej na ten rejon świata). A kto im o tym przypomni? Wise i Ashita.
Oczywiście, jak to powiedział ojciec, przyszłą rewolucję trzeba oprzeć na porządnych podstawach -
i stąd właśnie wzięła się moja obecność na terenie Kraju Wody. Trzeba stworzyć raj na tej planecie,
a potem tylko zaprosić resztę... a jak nie przyjdą, to wspomóc proces jednoczenia.
Najwyraźniej pani Mizukage, Terumi Mei, nie przypadła ojcowi do gustu. Zachowuje się jak jak
obrażone dziecko - kobieta obiecała rozpuścić jego zimne serce, nie wyszło jej, to się na nią obraża i życzy jej śmierci. Ciekawe jednak, ile roboty musiał odwalić Iyazashi, że udało mu się przekonać do wzięcia udziału w rewolucji ponad dwustu shinobi w tym kraju, a część z nich przecież pochodzi z tego samego klanu co Mizukage. Przekonanie niedobitków Houzukich było z pewnością łatwiejsze,
mając u boku Suigetsu, ale to nadal podejrzane. I czy około trzystu shinobi starczy, by powybijać wszystkich innych, lub pozamykać ich w więzieniach? Jak dobrze muszą być wyszkoleni, że sądzą,
iż się im to powiedzie? Jak bardzo zdeterminowana musi być Namida, że jest gotowa stanąć w
pierwszym rzędzie, ona, która jest Jouninem Kirigakure no Sato? Mój wniosek z tego wszystkiego?
Bawmy się, póki możemy. Mam to wszystko w głębokim poważaniu. Ojciec chce wywołać kiedyś wojnę? Póki będę mógł walczyć, będę to robił, nie ważne, po czyjej stronie, by się udoskonalać,
bo nie jestem zabawką, którą można wykorzystać do polityki. Moje cele są inne, a ojciec, widząc,
ile czasu poświęcam na edukację, powinien je znać. Niestety, wychodzi na to, że to ja znam go
bardzo dobrze, a on mnie wcale. Kiedyś się na tym przeliczy, a tymczasem dam mu poczuć
odrobinę satysfakcji. Nigdy nie odgadnie, że moje cele są podobne od tych jego, ale dzięki pewnym drobnym zmianom są na tyle radykalne, że on, obrońca tego motłochu, wraz ze swoim przygłupim, charyzmatycznym (bo tego Naruto nie można odmówić) przyjacielem, nigdy by tego nie poparli.
Jednak dał mi i Namidzie wolną rękę w sprawie Kraju Wody, więc, o ile rozegramy to łagodnie, to nie dostrzeże różnic... do czasu. A wtedy będzie za...
- Abunarei-kun, za dwie ósma, chodź już, czekają - Namida otworzyła w końcu te irytujące drzwi, przerywając mój monolog. I słusznie. Mało brakowało, a doszedłbym do dziwnych wniosków. Nie wolno mi filozofować, w moim wydaniu może to innym zaszkodzić. Wstałem. Powinienem jej coś powiedzieć, czy milczeć? Za krótko ją znam. Odezwę się.
- Namida-chan - zacząłem łagodnie - sala treningowa jest duża? - tak, to bardzo ważne.
Od tego zależy, ile zajmie mi ta selekcja, którą zlecił mi nie kto inny jak ojciec.
- Sto na sto. Mamy tam tarcze, łuki, pachołki, i wiele innych, ale kazałam jak najbardziej to oczyścić,
więc zostały tylko te tarcze - ludzie wejdą z własną bronią, w końcu należy ocenić także ich przygotowanie - mruknęła, nie zatrzymując się.
- Wpuszczaj po dziesięciu.  Gong czy...
- Spoko, mamy - przerwała mi. Czy ludzie nie rozumieją, że mi się nie przerywa? Tylko Maguro i Naruto mają prawo mi przerywać. Mimo wszystko, przemilczę to. Trzeba zrobić dobre wrażenie,
a przed dzisiejszym spotkaniem widziała mnie raz, na arenie w Konoha.
- Po dziesięciu - powtórzyłem, tak na zaś. - Jest w tej bazie ktoś potrafiący się teleportować? Nie Shunshin no jutsu, tylko coś lepszego?
- Ameko jest w tym dobra. Raz przeniosła informację do Raikage w ciągu pięciu minut. Wykorzystuje do tego przywołanie wsteczne...
- Tak się tutaj dostałem - stwierdziłem. -Przekaż jej, że zapisuję ją do Wise i że pomoże mi znaleźć się koło Konohy dzisiaj przed południem, a później pomoże dostać mi się do Iwa-Ichi.
- Ona już jest w Wise - usłyszałem od Houzuki. Zaraz... Ameko... Terumi! - Chodzi mi o Terumi Ameko. Nie pamiętasz jej? - Namida spojrzała na mnie podejrzliwym wzrokiem.
- Siedemnaście lat, średniej długości włosy, szatynka, nie lubi błękitu, w przeciwieństwie do ciebie.
Twoja zastępczyni. Przekaż jej to i tyle - powiedziałem, gdy mijaliśmy grupkę uzbrojonych ludzi. Nawet nie zdążyłem się im przyjrzeć, ale to pewnie jedni z tych, których będę sprawdzał. Białowłosa otworzyła, wyjątkowo, drewniane drzwi (najwyraźniej często się psuły), a ja wszedłem do sali treningowej.
Zanim jednak je zamknęła, wyszeptałem "Wpuszczaj po gongu". Zrozumiała.
     Sala, w której się znalazłem, chociaż trochę przypominała mi tę, którą miałem do dyspozycji tylko dla siebie w Konoha. Drewniana posadzka, pochodnie, półcień, innymi słowy to, co uwielbiam.
Rozejrzałem się dokładniej. Tarcze faktycznie były. Byle jakie, ale były. W kształcie ludzi. Kilka z nich było nawet uszkodzone, co świadczyło albo o intensywności treningów, albo o braku porządnych dostawców.
Z kolei to, co robiło za gong, było w rzeczywistości jakimś beznadziejnym kawałkiem metalu zawieszonym pomiędzy słupkami z drewna. Jakoś to przeżyję. Mam ich sprawdzić? Nie mam za wiele czasu, a tą salę wyczyszczono. Szkoda. Uderzyłem w gong. Wydobył się specyficzny dźwięk, drzwi się otworzyły i przekroczyło je dziesięć osób. Wszystkie płci męskiej i chyba wszystkie wyższe ode mnie - bo starsze na pewno.  Ostatni chłopak, jakiś blondyn, nie ważne, jak mu tam, zamknął drzwi. Podeszli do mnie.
- Witajcie - powitałem się. Kultura tego chyba wymaga. - Nazywam się Uchiha Abunarei - jeden typek, brunet, zaczął mi się uważniej przyglądać - i jestem tu, by was sprawdzić. Czy ktoś z was popiera mnie w twierdzeniu, iż przyda się użyć innowacyjnych metod, by wydobyć najlepsze wyniki?
- Ja! - zgłosił się ten sam blondyn, który wszedł ostatni do sali. reszta milczała. Co za wyszkolenie...
- To świetnie - podsumowałem. - Dam wam więc jedno proste zadanie, a kto go nie zaliczy, walczy ze mną, na śmierć i życie - mówiąc to miałem nadzieję na to, że podskoczy im adrenalina. Raczej podziałało. - Wyjmijcie kunai i trafcie w serca tych tam tarcz, z tych miejsc, w których stoicie - rozkazałem, wskazując na tarcze w kształcie ludzi. - Na trzy, dobrze? - skinęli głowami, wyjmując kunaie. - Raz, dwa, TRZY! - i rzucili. Jeden nie trafił w wyznaczony cel. Ten blondyn. Uaktywniłem Sharingana i zauważyłem, że zabrakło mi kawałka - jego rzut ominąłby serce, trafiłby raczej w aortę - co też by było śmiertelnie niebezpieczne, ale to nie był cel.
- Ty, jak masz na imię? - zapytałem tego nieszczęśnika.
- Anire... - odpowiedział.
- No więc, Anire-san, masz pecha. Twój kunai nie trafił, jako jedyny. Możesz zacząć walkę...  - przekazałem mu, a gdy wyciągał katanę... - Chidori Senbon! - przebiłem mu serce pojedynczym strzałem.  Eh, trochę się wykrwawi, ale w gruncie rzeczy zasłużył. Mógł się nie wychylać. Wyjąłem notes. - Co się tyczy was... - odezwałem się, obserwując przerażone miny niektórych z nich. - Nazwiska. Tylko was spiszę i możecie zabrać to ciało. Wyjdziecie drugimi drzwiami - wszyscy podali mi swoje dane i w pośpiechu opuścili to pomieszczenie. Jeden przy wyjściu mnie obgadywał, szeptem, rzecz jasna, a skoro nie słyszałem tego (widziałem, a to co innego), to postanowiłem udać, że o niczym nie wiem. Może faktycznie trzeba było dać mu szansę? Po raz kolejny uderzyłem w gong i znowu w sali pojawiła się dziesiątka nowych zabawek Namidy i ojca.
- Okrążcie mnie - poleciłem. Tak też zrobili. - Mówią mi Uchiha Abunarei. Jestem z Konohy i zamierzam was pozabijać - mruknąłem. Kilku się zaśmiało. No tak, specyficzny humor, a ja przecież nie żartuję. -
W poprzedniej dziesiątce - wskazałem na plamę krwi na podłodze - miałem przyjemność zabić
jedną osobę - przyjrzałem się twarzom nowo przybyłych. Zauważyłem, że było tu pięć dziewcząt i pięciu chłopaków - tak, to była raczej młodsza grupa, mało prawdopodobne, by był tu ktoś pełnoletni. Postanowiłem już, jaki rodzaj testu zrobię tym tutaj. - Podzielcie się na pięcioosobowe zespoły i walczcie ze sobą, na śmierć i życie - rozkazałem.
- Ale jak to na śmierć i życie? - zapytała mnie jedna z kunoichi.  Przepraszam, czy coś trudnego w zrozumieniu tego zdania?
- Najzwyczajniej - stwierdziłem, patrząc w jej oko (jeszcze nie wszczepiłem sobie drugiego,
wyleciało mi z głowy - zrobię to po testach). - A czemu by nie?
- Stanowimy zespół, nie powinniśmy walczyć ze sobą - poinformowała mnie.
- Ilu was razem jest? - zapytałem jednego z chłopaków, bruneta mojego wzrostu z irokezem na głowie.
- Dwustu czterdziestu sześciu... tj. pięciu, bo jednego zabito - poprawił się. Nie chciał mnie oskarżyć, lub nie wiedział, jak się do mnie zwrócić. Przecież powiedziałem, że to ja zabiłem. Mógł to powiedzieć na głos.
Nie zginąłby za to.
- A więc uważa pani, że jest was tak mało, że śmierć słabych jednostek jest nie do zaakceptowania? - zapytałem spokojnym głosem. Nie wyprowadzą mnie z równowagi. - Ktoś jeszcze popiera tą panią? - chciałem wiedzieć, gdy potwierdziła, że jest tak, jak powiedziałem. Sześć osób ją poparło. O dziwo, trójka, która jej nie poparła, to były dwie dziewczyny i chłopak. Spodziewałem się odwrotnego wyniku. -
Możecie więc przyjąć do wiadomości, że jako dowódca Wise, któremu podlega Ashita, mam gdzieś
wasze zdanie. Co więcej, za chwilę możecie zginąć wszyscy, bo tak mi się podoba - dobrze, dwie dziewczyny, te które się nie zgodziły, chwyciły aluzję i dobyły katan. Reszta zbytnio się we mnie zapatrzyła,ich strata.  - Pierwszą zasadą, zgodnie z którą powinien żyć shinobi, jest stała czujność - stwierdziłem, atakując tę grupę swoim Kusanagi. Osiem głów spadło na podłogę, ale dwie były na swoich miejscach. I dobrze, chociaż ta dwójka będzie miała szansę przeżyć bitwę. Zaatakowały mnie. O! Kontr ofensywa? Aktywowałem Susanoo.
- Stop! - wyszeptałem, wyjmując znowu notes w kieszeni. Od razu przestały. - Imiona i nazwiska?
- Houzuki Naya - przedstawiła się jedna z nich. Ta miała błękitne włosy, nie białe jak Namida. Zanotowałem, wpatrując się w nią. Krótkie włosy. Zapamiętać.
- Kisoa Masumi- wyszeptała druga. Brunetka, włosy proste. Także zapisałem. Zdezaktywowałem Susanoo i schowałem Kusanagi.
- Witajcie w Wise - obwieściłem im awans. Jedna z nich wyglądała, jakbym wylał na nią kubeł
zimnej wody - była to Masumi, zaś druga podbiegła i rzuciła się na moją szyję, okazując przy tym radość. No tak, każdy w Ashita wie, że Wise to ich dowódcy, a oni mają lepiej. Będą mieli lepiej.
To chyba jednak nie powód, by mnie dusić. - Możesz się odsunąć? - wyszeptałem. Od razu to uczyniła, z lekkim zakłopotaniem. Unikała mojego oka.
- Posprzątajcie te ciała, dobrze? Wynieście je drugimi drzwiami - mruknąłem.
- Się robi! - krzyknęła Naya. Wesoła. Zapamiętać. Może ją polubię. Masumi się w ogóle nie odezwała, tylko wzięła się do roboty, nadal była zaskoczona i... odnotowałem w pamięci, że nie lubi trupów- zastanawiała się, jak chwycić jedno z ciał, a na jej twarzy malowało się obrzydzenie.
I co miałem zrobić? Nie pozwolę, by jedna z nich miała więcej roboty niż druga. Postanowiłem pomóc.

***
TROCHĘ WCZEŚNIEJ...

     - Hej, Kakashi-senpai, czy ty widzisz to co ja? - Suigetsu wskazał na dużą ilość powyrywanych drzew
po lewej stronie drogi, po czym skierował się w ich stronę.
- Ktoś tu walczył - zaniepokoił się Kakashi. - Oby nikt z naszych - dodał. -Shino, Gai, zostańcie tutaj.
Ja, Suigetsu i Karin sprawdzimy teren.
- Trochę tego jest, mój rywalu, a my przeżywamy już trzecią młodość. Może jednak pomogę? -
odezwał się Gai, wpatrując się w ogrom zniszczeń. -Takich zniszczeń nie widziałem od...
- T-to... O-oni... Co oni tam robią? - czerwonowłosa złapała się za głowę, zaczynając panikować
w swoim stylu. Wszyscy zwrócili twarze w jej stronę. Suigetsu mruknął coś, co brzmiało jak: "I się zaczyna".
- Coś nie tak, Karin? - Hateke podszedł do niej, odwracając się od Houzukiego. Ten za jego plecami zaczął udawać Karin, chwytając się za głowę, by zaraz usiąść, podkurczyć nogi i bujać się do przodu i do tyłu.
Rozśmieszył tym Gaia, a nawet Shino się lekko uśmiechnął. Niestety zauważyła to Uzumaki.
- SUIGETSU, TY KRETYNIE! TO NIE JEST ŚMIESZNE! UCHIHA I UZUMAKI SĄ NA DRUGIM KOŃCU TYCH DRZEW, ICH CHAKRA JEST DZIWNIE SŁABA I SIĘ NIE RUSZAJĄ! DO TEGO SĄ BLISKO SIEBIE... ZA BLISKO JAK NA PRZYJACIÓŁ!!! - wydarła się ruda. Wszyscy się zdziwili.
- Nikogo więcej tam nie ma? - upewnił się siwowłosy. Karin pokiwała głową.
"Pewnie śpią po walce, może treningu, ale oczywiście przez tą panikarę będziemy musieli to sprawdzić" - pomyślał Suigetsu.
- Wiesz co, Karin? Zostań tutaj, a ja z Shino tam pójdziemy. Nie ma co marnować czasu, wy sobie odpocznijcie, popatrzcie się na te zwoje, co je zdobyliśmy, a my raz dwa pobiegniemy tam i wrócimy - mruknął Houzuki. -Co ty na to, Kakashi-senpai? - zwrócił się do dowódcy.
- Dobry pomysł - orzekł jasnowłosy. -Shino, pójdziesz z nim?
- Dobrze, kapitanie Kakashi - odparł Aburame, podchodząc do Suigetsu. Ten się lekko do niego uśmiechnął.
- No to biegiem - powiedział. - Zaraz wracamy - poinformował resztę drużyny i zaczęli biec,
przemieszczając się po pniach leżących drzew. Houzuki spojrzał na niebo. Słońce ledwo unosiło się nad horyzontem, właśnie wschodziło, sprawiając, że można było podziwiać różnokolorowe niebo, głównie w odcieniach czerwieni, żółci i pomarańczy.
     W pewnym momencie Suigetsu zauważył na jednym z pni leżące dwie osoby. "Tak jak myślałem,
śpią. I o co tyle zachodu?" - pomyślał. Po chwili jednak, wraz z Shino, zbliżyli się do nich i wtedy już nie był taki radosny, bo zauważył, że są związani. Widząc zniszczenia i dwie związane osoby
pomyślał o najgorszym, lecz gdy wyobraził sobie, jak by miał to powiedzieć Sasuke i Naruto,
spoważniał i zaczął kalkulować sytuację. Coś było zdecydowanie nie tak. Przypomniał sobie jednak
słowa Karin. Mówiła, że czuje ich chakrę. Żyją. Pojawili się obok nich. Byli związani, twarzami do siebie,
grubą, brązową liną. Suigetsu i Shino porozumieli się bez słowa. Zdjęli ich i położyli na ziemi, po czym rozpoczęli rozwiązywanie liny. Słowa ugrzęzły ich w gardle, gdy zobaczyli ich zakrwawione
twarze i zauważyli, że są nieprzytomni. Wpatrywali się w nich jak w amoku. Po chwili otumanienie zostało zastąpione chęcią dowiedzenia się, czy ich przepuszczenia są prawdziwe.
     Obydwoje, w tym samym czasie, skierowali ręce w kierunku ich powiek. Nie dotknęli ich jednak,
gdyż Shino zatrzymał dłoń Houzukiego i się odezwał.
- To jasne, że nie mają oczu. Dlaczego ich nie mają? Dlatego ich nie mają, bo nie widać kształtu oka.
Ktoś ich oślepił - wyjaśnił. Suigetsu przełknął ślinę. "To nie miało być tak... To nie miało być tak...
Abunarei, ty kretynie! Minato - tak, ale nie Itachi!... Co tu się wydarzyło... Co on ci zrobił...
Sasuke się wścieknie... To będzie wewnętrzna wściekłość... Oby... Bo jak nie... To po wiosce...
Oby przetrzymał do spotkania..." Białowłosy wziął trzy głębokie wdechy i spojrzał się na Shino.
- Ty bierz Minato, a ja biorę Itachiego, dobra? Może Karin ich obudzi... a jak nie, to Sakura... I ty informujesz Naruto, a ja Sasuke... W wiosce są jakieś oczy zapasowe, ostatnio je przynieśli, więc będą widzieć... Chakrę mają silną, poza tym stanem... A tak... - Houzukiemu włączyła się funkcja "Gadanie bez ograniczeń", nieodpowiadająca Shino.
- Spokojnie, spokojnie - powtórzył Aburame. - Jakoś sobie poradzimy. Wracajmy do grupy.
Którą mamy godzinę? Będzie do raportu potrzebne. - Suigetsu wyjął spod koszulki zegarek, który miał zawieszony na złotym łańcuszku na szyi. Otworzył medalion i poinformował towarzysza o czasie.
- Za cztery piąta.

***

     Ostatni ludzie do sprawdzenia weszli do sali. Szesnastka. Jak dotąd znalazłem siedem nowych
osób do Wise. Dziwne jest to, że piątka jest kunoichi. Nie spodziewałem się, że ten kraj ma tyle silnych kobiet i dziewczyn. Całkowite przeciwieństwo Konohy... Zabiłem dzisiaj już trzydzieści dwie osoby,
na dwieście trzydzieści, które podeszły do selekcji. Nie jest źle. Pięćdziesiąt dwie zginęły w testach.
To gorzej,  mogłem im pomóc... ale się nie chciało leczyć. To ludzie Namidy, nie moi... ci Ashita.
Ja dbam tylko o swoich. O Wise. To, że Ashita jest częścią Wise nie ma nic do rzeczy... Jak to mówią?
Ano tak: wasal mojego wasala nie jest moim wasalem. Kropka. Przedstawiłem się, jak zwykle.
Szybko omiotłem ich wzrokiem. Po czwartej turze włożyłem sobie oko Obito na miejsce
straconego Rinnegana, nie chciało mi się wracać do mojego Mangekyou, bynajmniej postaram się, by przed bitwą być nienamacalny. To się przyda bardziej, niż Rinnegan. Oczywiście jego sobie przechowam...
Za parę lat się przyda. Będę musiał niebawem odwiedzić Konohę, po drugie oko... Eh... Będę musiał potrenować ukrywanie chakry, by wejść tam i nie zostać wykryty w parę sekund. Za dwa-trzy tygodnie będę gotowy. W końcu przeciwnikiem, którego trzeba oszukać będzie sam wielki Naruto Uzumaki...
Swoją drogą, ciekawe, jak zareaguje, gdy się dowie, co jego syna spotkało... Chciałbym przy tym być,
zobaczyć na żywo, czy naprawdę potrafi być entuzjastą nawet w takich momentach...
Tymczasem muszę patrzeć przez to jedno oko i wymyślić, czym tu by ich zająć...
- Podzielcie się na dwuosobowe zespoły i walczcie ze sobą. Każdy zespół z każdym. Na śmierć i życie. Wygra osiem osób. Start! - szybko podskoczyłem i zacząłem obserwować rozwój wydarzeń z sufitu.
Nie będę przecież im przeszkadzał, bo po co? Niech się wytłuką, mam widowisko... tylko popcornu brak,
lub orzeszków, ewentualnie rodzynek. Ciekawe, jak się je w takiej pozie. Kiedyś sprawdzę. - Uśmiechnąłem się pod nosem.
     Walka na dole toczyła się nadal. Trochę nudnawa była, ale cóż ja na to poradzę. Widziałem głównie techniki Suiton, parę Dotonów i jedna osoba użyła Katon - po czym kto inny wbił jej miecz w plecy.
Teraz zostało dziesięć osób. Kazałem podzielić się na zespoły dwuosobowe, ale najwyraźniej panowała zmowa i na obecną chwilę trzy takie zespoły działały ramię w ramię, przeciwko jednemu i dwóm osobom,
które walczyły samotnie. Po dwóch minutach jedna z tych samotnych osób zginęła, ale druga się trzymała. Dobry jest. Przyjrzałem się mu dokładniej. Chłopak o czarnych, długich włosach. No może przesadziłem z nazwaniem ich długimi - dłuższe od moich owszem, ale krótsze od ojca. Ojciec nie wiedzieć czemu po wojnie zapuścił włosy, by mieć podobne do tych, co miał jego brat. Ten typek, co walczył sam,
miał włosy sięgające podbródka, a gdy się im lepiej przyjrzałem, odkryłem, że nie były one kruczoczarne,
jak moje, ani po prostu czarne jak smoła, tylko posiadały fioletowawy odcień. Chłopak walczył, nie mając broni w ręku, za to w taijutsu był mistrzem z tych wszystkich, bynajmniej tak to wyglądało, by gdy ktoś się do niego zbliżał, był w porównaniu z nim powolny i zdawał się być jakiś niespokojny, czy coś w ten deseń,
gdyż czasem się cofał, nawet, jak przed chwilą chciał zaatakować, tak, jakby się... bał? Tak, to wyglądało
właśnie na strach. W końcu jeden z atakujących tego chłopaka nagle przewrócił się, a ten kopnął go, skręcając kark. Wszyscy umieli liczyć, po zaprzestali walkę. Gdyby walczyli dalej, to bym ich wybił i
pozostawił przy życiu tylko tamtego. Pokonał trzy osoby bez większego pobudzania chakry. Dobry jest.
Zeskoczyłem na dół.
- Podejdźcie tu i ustawcie się w szeregu przede mną - poleciłem. Zrobili to, co im kazałem.  -
Wasze godności? - zapytałem, wyjmując notes. Zacząłem wpisywać ich imiona i nazwiska.
Ostatni był właśnie ten, którym się zainteresowałem. Z góry wydawał się dosyć młody, z bliska okazało się, że ma jakieś 25-30 lat. Nadal młody, ale nie tak bardzo. Będzie jednym ze starszych w Wise.
- A pan jak się nazywa? - zwróciłem się do niego. Uśmiechnął się, po czym spojrzał się w moje oko,
a jego tęczówka nagle zmieniła barwę z brązowej na fioletową, a źrenica zmieniła kształt w znak plusa.
A więc Kekkei Genkai i do tego Doujutsu? Tym bardziej biorę. Ciekawe, co to za oczy i skąd on jest.
W sumie, ten wzór mi się podoba, przypomina trochę kształtem moje Mangekyou.
- Nazywam się Bachiatari Sousuke, Abunarei no Danna - odezwał się, pobudzając bardziej chakrę.
Pewnie emocje mu puściły. W każdym bądź razie wygląda na to, że się hamował w walce i wziął ją bardziej jako formę zabawy. Lepiej być nie mogło. Zapisałem jego nazwisko i postawiłem przy nim krzyżyk.
-A pańskie Doujutsu to? - zapytałem, wpatrując się w niego intensywnie. Nagle zacząłem czuć akumulację chakry w tym jego oku i po chwili ogarnął mnie dziwny niepokój, ale nic więcej się nie stało, mimo,
że chakra dalej była aktywna. No cóż, najwyraźniej ma słabsze oko od Sharingana, bo nie wierzę, by to samo robił tamtym. Oni się cofali, a nawet przewracali. Czekałem, dalej się patrząc. Niech się popisze.
Pot zaczął mu spływać po czole, ale w końcu zauważyłem zmiany. Lekkie cienie przemieszczały się
wokół mnie, próbując zaatakować, a on sam wyglądał jak trup, taki niedawno zabity, trochę zielonkawy...
a ja się przecież zbytnio nie bronię... Ta technika jest zdecydowanie słaba, jak dla mnie.
Dostarczyłem więcej chakry do oka i dalej wszystko wyglądało jak dawniej. Cienie zniknęły.
- No więc, co to miało być? - ponowiłem zapytanie.
- To była Technika Iluzji Mrocznych Cieni... - odparł cicho, a pod nosem dodał. - Moja najlepsza.
- Dlaczego taka słaba? Ledwo co widziałem te cienie... - po tych moich słowach parę osób z zebranych dziwnie się spojrzało na Sousuke. No tak, co oni jeszcze tu robią. -Czekaj... - powiedziałem do niego. - Ludzie, sprzątnijcie ciała i idźcie coś zjeść, czy coś. Teraz rozmawiam z panem Bachiatari - mruknąłem.
Zrozumieli. - Kontynuuj.
- Zazwyczaj jest to mocniejsze... W skrócie: potrafię wywołać wśród ludzi ich własne lęki i je urzeczywistnić. Tak działa moje Doujutsu. Tobie miałem pokazać Śmierć...
- Nie boję się śmierci - odparłem szybko. Chyba bym wiedział, gdybym się bał.
- Nie mogłem niczego znaleźć przez tego Mangekyou... Śmierć jest uniwersalna, większość ludzi się jej boi... Niektórzy tak bardzo, że chcą ją pokonać - mruknął. Pokonać śmierć? Właśnie dlatego się jej nie boję,
bo to możliwe. Pan Orochimaru i Madara przykładami... a i nie tylko oni. Naruto, ojciec... i wielu innych ją pokonało. Kiedyś pewnie umrą, ale mają czas... Madara nie, a Orochimaru... śmiercią naturalną nigdy nie umrze. Zresztą, po śmierci się żyje, tylko gdzie indziej, więc czego się bać? Gdyby po śmierci dusza
ulegała rozpadowi, Edo Tensei i Rinne Tensei nie były by możliwe... tym bardziej Rei-Shi-Jinsei.
- Podałbyś nazwę doujutsu, oraz powiedziałbyś, skąd pochodzisz? W żadnej książce się z nim
nie spotkałem - wyjaśniłem mu, oczekując szybkiej odpowiedzi.
- Nie znam nazwy. Nie wiem, skąd jestem. Sam nazywam je po prostu Me no Yami - Mrok Oka,
lub po prostu, skrótowo, Yami. O sobie wiem tylko tyle, że moi rodzice znaleźli mnie na plaży, na Iwashiri - najbardziej wysuniętej na wschód wyspie tego kraju. Byli kupcami. Nie żyją - odparł. Ma pecha.
No cóż, może się ucieszy z członkostwa w Wise.
- Przykro mi - powiedziałem. - Zapisuję cię do Wise - dodałem. Ukłonił się lekko.
- Arigatou - podziękował. -Mów mi po imieniu, Sousuke, Abunarei no Danna.
- Mów mi od teraz Abunarei-senpai, Sousuke-san.
- Hai, Abunarei-senpai.


Witajcie! 
Kolejny rozdział wyjątkowo szybko, ale w tym miesiącu kolejnego raczej nie będzie.
Spróbowałem w nim napisać część rozdziału w inny sposób - pisząc naprawdę z perspektywy osoby,
a nie w trzeciej osobie, zaznaczając od czasu do czasu to, co dana osoba myśli. Jestem zadowolony z wyniku w pierwszej i trzeciej części tego rozdziału. 
Co do długości  - nie jest raczej najdłuższy z moich rozdziałów, ale moim zdaniem długość jest odpowiednia, do tego zawartość mnie się 
w pełni podoba. Bardzo proszę,  jeżeli ktoś to przeczyta, by pozostawił po sobie ślad w postaci komentarza - 
może być nawet anonimowy, ale zależy mi na poznaniu waszego zdania o nim, szczególnie o tym, 
który sposób mojego pisania bardziej się wam podoba - w rozdziale macie próbki obydwóch, więc łatwo porównać.

Życzę wszystkim wesołych Świąt Wielkanocnych, wszystkiego co sobie zażyczycie!

Pozdrawiam :)

Do następnego.






















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

layout by Sasame Ka